Walki w Libii, Iran odwleka umowę z USA. Cena ropy uderzy w giełdy?
Wydarzenia, które miały miejsce w ostatnich dniach, mogą potencjalnie sporo namieszać na giełdach. Wpływ na to może mieć cena ropy – na tę bowiem w bezpośredni sposób przełożenie ma szereg incydentów o charakterze tak zbrojnym, jak dyplomatycznym, z Bliskiego Wschodu. Zarówno trwające, jak i dopiero grożące wybuchem konflikty mogą bowiem w istotny sposób zakłócić eksport czarnego złota na rynki.
Wzmożone walki wybuchły z początkiem tego tygodnia w Trypolisie, stolicy Libii. Ich stronami są zbrojne milicje, które realnie to miasto kontrolują. Doszło do tego po tym, jak Abd Al-ghani al-Kikli, lider Urzędu ds. Wsparcia Stabilności (Stability Support Authority) – mimo eufemistycznej nazwy stanowiącego jedną z silniejszych grup zbrojnych, o nader dyskusyjnym, jeśli nie wprost ujemnym wpływie na stabilność – został zamordowany.
Akt taki w naturalny sposób pociągnął za sobą odwet podległych mu formacji. W rezultacie tego w pierwszych dniach tego tygodnia obserwować można było w Trypolisie nasilone starcia zbrojne. Szczególnie intensywne miały być one w południowej, gęsto zaludnionej dzielnicy Abu Salim. Obserwować tam miano zarówno strzelaniny, jak i eksplozje wskazujące na zastosowanie moździerzy (lub cięższej artylerii?).
Sprawa ta stanowi dość niewygodny dowód faktycznej bezsilności libijskiego Rządu Jedności Narodowej. W którego jurysdykcji Trypolis nie tylko formalnie się znajduje, ale też stanowi jego oficjalną siedzibę. Od czasu Rewolucji Libijskiej, w toku której w 2011 r. obalono dyktatorskie rządy Muammara Kaddafiego (i samego Kaddafiego – tego ostatniego w sensie dosłownym), Libia znajduje się w stanie permanentnej wojny domowej, z rzadka jedynie przerywanej rozejmami.
Libia „wyzwolona”
Od kilku lat utrwalił się podział kraju. Jego wschodnią część, z siedzibą w Benghazi, faktycznie rządzi tamtejszy warlord, marszałek Chalifa Haftar. Jego władza nie dysponuje międzynarodowym poparciem, dysponuje za to czymś cenniejszym – czyli sprawnymi formacjami zbrojnymi należącej doń Libijskiej Armii Narodowej. Formalnym uznaniem oraz otoczką legalności cieszy się natomiast Rząd Jedności Narodowej, który formalnie zarządza zachodnią częścią kraju.
Formalnie. W praktyce bowiem jest on całkowicie zdany na wsparcie konglomeratu zbrojnych grup i milicji, samemu nie dysponując realnymi narzędziami militarnymi. Współpraca i równowaga sił pomiędzy milicjami są zaś kruche, jak pokazały ponownie wydarzenia. Ma to istotny wpływ na podstawowe źródło dochodów kraju, czyli eksport ropy. Ten w ciągu ostatnich lat już kilkakrotnie wstrzymywano w wyniku różnych konfliktów.
Przez to cena ropy w naturalny sposób pozostaje dość wrażliwa na tamtejsze starcia – mimo ich lokalnego charakteru. I faktu, że czasem ciężko rozróżnić, kto w zasadzie tam z kim walczy, i o co konkretnie.
Cena ropy, pompowana przez chaos
Wydarzenia o lokalnym charakterze z Libii – która, mimo chaosu, w którym jest pogrążona, dysponuje ogromnymi zasobami ropy i stanowi znacznego dostawcę tego paliwa – nie są jednym rozsadnikiem niepokoju w regionie. Na razie jedynie potencjalnym, lecz możliwie, że znacznie bardziej brzemiennym w skutkach zagrożeniem dla dostaw ropy z regionu Zatoki Perskiej są doniesienia dot. negocjacji pomiędzy Iranem i USA. Dotyczą one naturalnie irańskiego programu jądrowego.
I choć sam fakt, że do negocjacji tych w ogóle doszło, uważa się za optymistyczny, to groźba konfliktu dalej pozostaje. I to mimo faktu, że administracja Donalda Trumpa wydaje się być wyraźnie niechętna angażowaniu się w kolejną przeprawę militarną na Bliskim Wschodzie. Obiekcji takich nie ma za to Izrael, od dawna wyrażający chęć zbombardowania irańskich ośrodków nuklearnych. W przypadku ataku zaś, jak wszyscy się obawiają, Iran zablokowałby ruch morski do Zatoki Perskiej przez cieśninę Ormuz.
Akt taki miałby oczywiście apokaliptyczny wpływ na nastroje rynków naftowych, zaś cena ropy adekwatnie by je odzwierciedliła – meteorycznym wzrostem. Dlatego też powszechne na tych rynkach są nadzieje na sukces negocjacji. Ten jednak jest perspektywą mglistą. Oto bowiem zaledwie w ubiegły weekend Amerykanie, którzy otrzymali od Iranu jego stanowisko i propozycję ugody, odpowiedzieć mieli własną kontrpropozycją.
Rośnie i rosnąć będzie?
Ciężko stwierdzić, jaką i na jakich warunkach – zaistniało bowiem nieporozumienie dotyczące samego jej przekazania. Steve Witkoff, wysłannik Trumpa ds. negocjacji, twierdzi, że przekazał je Irańczykom. Abbas Araghchi, irański minister spraw zagranicznych, twierdzi natomiast, że jego kraj żadnego dokumentu w tej sprawie nie otrzymał. Odkładając na bok absurdalne założenie, że dokument taki został „zajumany” przez sułtana Omanu, który pośredniczy w negocjacjach – stwierdzić należy, ze znów zaistniał zgrzyt.
To z kolei znów sprawia, że cena ropy rośnie, dopingowana do tego przez obawy, że Iran ze Stanami Zjednoczonymi jednak się nie dogada. Potencjału wzrostowego niestety tutaj nie brakuje.