Tajwan rozpoczął gry wojenne. „Chińska inwazja na horyzoncie”, czarny łabędź krąży nad rynkiem?
fot. Global Times

Tajwan rozpoczął gry wojenne. „Chińska inwazja na horyzoncie”, czarny łabędź krąży nad rynkiem?

Jak wspominaliśmy, Tajwan rozpoczął właśnie doroczne, 10-dniowe manewry wojskowe Han Kuang, których skalę ciężko porównać do innych krajów na świecie. Obejmują one nie tylko kilka jednostek wojskowych, czy nawet całe pierwszoliniowe siły zbrojne, ale także tysiące rezerwistów, obronę cywilną, władze lokalne oraz nierzadko licznych przypadkowych mieszkańców (którzy „załapią się” na ćwiczoną ewakuację obiektu publicznego czy symulację przerw w komunikacji telefonicznej).

Wszystko to oczywiście w konkretnym i wybitnie uzasadnionym celu: przygotowania populacji wyspy na ewentualność chińskiej inwazji. Którą Tajwan — jeśli Xi Jinping i komuniści z kontynentu faktycznie się na nią zdecydowali — zamierza albo bezpośrednio odeprzeć, albo też zadać wrogowi takie straty (pośrednie i bezpośrednie), że zmuszą one Pekin do odstąpienia od jej kontynuowania i wycofania się. Te „pośrednie” oznaczają przy tym nie tylko szkody militarne, ale też odpowiednio bolesne straty dla ekonomii Chin.

Przy tym ostatnim aspekcie warto na moment się zatrzymać, zarówno w odniesieniu do samych Chin, jak i efektów dla gospodarek reszty krajów świata. Wiele mówi się inwazji na Tajwan w kontekście geopolitycznym — szacując stosunek sił adwersarzy, wróżąc z fusów potencjalny przebieg wypadków czy starając się odgadnąć możliwe kroki polityczne — tymczasem rzadziej można natknąć się na rozważania dot. praktycznych ich skutków w ekonomii. A te byłyby w dużej mierze katastrofalne.

Mały Tajwan, wielkie konsekwencje

Próba chińskiej agresji na Tajwan oznaczałaby bowiem z miejsca przetrącenie światowego łańcucha dostaw. Zarówno tych, których źródłem jest sam Tajwan, jak i znacznej części tych docierających z Chin, a nawet z reszty państw regionu. Można bowiem w sytuacji faktycznej wojny spodziewać się morsko-lotniczo-minowo-„dronowej” blokady morskich tras handlowych — tymczasem przez Morze Południowochińskie biegnie jeden z najbardziej ruchliwych szlaków handlowych świata.

Mimo swych relatywnie niewielkich rozmiarów, Tajwan jest, jak wiadomo, gigantem rynku chipów, półprzewodników i układów scalonych. To, że Pekin usiłowałby go odciąć od świata, jest niemal pewne. Niewiele mniej prawdopodobne jest, że same Chiny ucierpiałyby w wyniku podobnych działań floty amerykańskiej i japońskiej — a nawet samych sił morskich Tajwanu, które za pomocą okrętów podwodnych czy pocisków dalekiego zasięgu są w stanie mocno zdezorganizować ruch handlowy.

Równie podatne na zakłócenia byłyby nadbrzeżne miasta Chin (czyli właśnie tam, gdzie koncentruje się większość zaawansowanego potencjału przemysłowego „Królestwa Środka”). Dezorganizacja handlu morskiego nie tylko utrudniłaby eksport chińskiej „fabryki świata” do odbiorców zagranicznych, ale także wywarła podobny efekt w drugą stronę — import niezbędnych Chinom paliw czy nawozów (bez których tracą one niezależność żywnościową…) również by ucierpiał.

To samo można też powiedzieć o towarach wysyłanych w świat przez Cesarstwo Japonii, Republikę Korei etc. Zarówno tam, jak i we wszystkich innych krajach powiązanych interesami z Dalekim Wschodem giełdy jarzyłyby się na czerwono. Wojna o Tajwan stanowiłaby także ogromny impuls inflacyjny. Miałby on miejsce w wyjątkowo niefortunnym z punktu widzenia polityki monetarnej momencie. Wiele banków centralnych świata właśnie albo szykuje się do cięć stóp procentowych, albo (jak Fed) planuje je w nieodległej perspektywie.

Zasada nieprzewidzianych konsekwencji

W sytuacji nagłego przypływu inflacji i zachwiania zaufania do rynków finansowych (co nieuchronnie by nastąpiło w przypadku wojny o tak ważny gospodarczo kraj jak Tajwan) naturalną reakcją byłoby gwałtowne podniesienie stóp. Podwyżka kosztów kapitału i radykalne zmniejszenie jego dostępności, zbiegła by się z ucieczką inwestorów z giełd, odcięciem lub co najmniej zakłóceniem dostaw z chińskich, tajwańskich, japońskich czy koreańskich zakładów przemysłowych, a także klimatem ogólnej niepewności dot. konsekwencji starcia.

Słowem, byłby to splot okoliczności wręcz doskonale nadających się do tego, by „odpalić” kolejny wielki kryzys finansowy. A do tego jeszcze wojna, która miałaby potencjał rozlania się na inne kraje. Jeśli Tajwan wsparłyby Stany Zjednoczone i Japonia (ta ma z rządem wyspy odrębne porozumienie), realna byłaby perspektywa co najmniej regionalnego konfliktu morskiego tych krajów z Chinami.

Z kolei jeśli — tu już wybiegając, ale scenariusz ten nie jest uważany za niemożliwy — Rosja wykorzystałaby w Europie odwrócenie uwagi USA, wojna objęłaby więcej niż jeden kontynent. Jeśli to coś przypomina, to przypuszczalnie słusznie. Warto przecież pamiętać, że I wojna światowa też zaczęła się od zamachu w Sarajewie — sprawy, pierwotnie, bilateralnej pomiędzy Serbią i Monarchią Austro-Węgierską. Nic dziwnego, że nawet wielkie banki inwestycyjne widzą w broni, amunicji i materiałach wojennych pewną, niezawodną lokatę…

Dziękujemy, że przeczytałeś/aś nasz artykuł do końca. Obserwuj nas w Wiadomościach Google i bądź na bieżąco!
Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie będzie opublikowany.