Październikowa klątwa Wall Street: mit, statystyka czy nieuchronność cyklu?

Październikowa klątwa Wall Street: mit, statystyka czy nieuchronność cyklu?

Co roku o tej porze rynki finansowe zaczynają się nerwowo rozglądać, jakby zbliżała się jakaś niewidzialna burza. Wystarczy kilka słów: październik, Wall Street, krach. Co roku nawet starzy wyjadacze rynku przypominają sobie o „czarnych poniedziałkach” z przeszłości. 1929, 1987, 2008 – trzy daty, które wbiły się w zbiorową pamięć inwestorów niczym ostrze. Ale czy faktycznie październik jest miesiącem przeklętym dla giełdy, czy po prostu ludzie lubią wierzyć w powtarzalne demony?

Statystyka nie kłamie, ale lubi przesadzać

Jeśli zajrzeć w dane, październik rzeczywiście wyróżnia się większą zmiennością. Średnie odchylenie dziennych zmian indeksu Dow Jones od 1896 roku jest o około 20% wyższe niż w pozostałych miesiącach. Na papierze wygląda to jak dowód. Ale gdy odrzucimy najbardziej dramatyczne epizody – krach z 1929 roku, czarny poniedziałek z 1987 i zawirowania z 2008 – przewaga znika prawie o połowę. Zostaje zaledwie 11% różnicy. Statystycznie wciąż znacząco, psychologicznie – już mniej imponująco.

I tu pojawia się pytanie, które dręczy rynek od dekad: czy to przypadek, czy cykl?

Poszukiwanie winnego, czyli dlaczego akurat październik

Każdy krach potrzebuje swojej narracji, a inwestorzy – wytłumaczenia. W przeszłości obwiniano wszystko: reformy podatkowe, końcówki roku fiskalnego funduszy inwestycyjnych, sezon wyników kwartalnych, a nawet… pogodę. Po reformie podatkowej z 1986 roku rzeczywiście zmuszono fundusze do rozliczeń z końcem października, co miało rzekomo prowokować gwałtowne „czyszczenie portfeli”. Ale dane przeczą tej teorii – po 1986 roku zmienność w październiku wcale nie wzrosła.

Inna teoria mówi o wzmożonej niepewności gospodarczej jesienią. W końcu to wtedy startuje ostatni sezon wyników w roku, a zarządy firm wysyłają inwestorom sygnały o przyszłej kondycji. Problem w tym, że indeks niepewności ekonomicznej – ten tworzony przez trójkę profesorów z Northwestern, Stanforda i Chicago – pokazuje, że w październiku ta „niepewność” jest wręcz niższa niż w pozostałych miesiącach.

Więc gdzie tkwi źródło rzekomego pecha?

Psychologia, pamięć i echo katastrof

Nie trzeba być behawiorystą, by zauważyć, że rynki żyją pamięcią. Październik jest jak data rocznicy, przy której odzywa się zbiorowa trauma. Gdy indeksy zaczynają spadać, wystarczy jedno przypomnienie o „czarnym poniedziałku”, by strach rozlał się po parkietach. W rezultacie strach ten sam się napędza – inwestorzy zaczynają działać defensywnie, zabezpieczają pozycje, co potęguje ruchy.

To nie statystyka prowadzi rynek, tylko emocje, które statystyka później skrupulatnie zapisuje. Właśnie dlatego październik wydaje się groźniejszy, niż faktycznie jest. To miesiąc, w którym przeszłość częściej zagląda w oczy teraźniejszości.

Cykle i złudzenia, czyli co robić?

Historia finansowa pełna jest takich złudnych wzorców. Kiedyś analitycy potrafili wykazać „statystyczny związek” między fazami Księżyca a notowaniami S&P 500. Inni znajdowali korelację między spożyciem masła w Bangladeszu a wynikami rynku amerykańskiego. Problem nie w danych, tylko w tym, że ludzki umysł desperacko szuka porządku w chaosie.

To samo dotyczy października. Owszem, bywa burzliwy. Ale równie dobrze może być początkiem rajdu – jak w 2002 czy 2011 roku. Giełda nie ma kalendarza emocji, choć lubi udawać, że ma.

Nie można jednak całkiem zignorować faktu, że jesień to moment przesilenia. W wielu modelach cykli rynkowych – od teorii Kondratiewa po bardziej współczesne koncepcje „liquidity cycle” – właśnie w trzecim kwartale roku często kumuluje się napięcie: kończy się impuls płynnościowy, budżety firm się domykają, banki centralne rewidują ton. To naturalny okres przejściowy. Nie „klątwa października”, lecz efekt cyklicznego wydechu rynku po letnim optymizmie.

Patrząc chłodno, październik nie jest ani magicznie pechowy, ani wyjątkowo niebezpieczny. To po prostu miesiąc, w którym rynki przestają udawać, że emocje da się kontrolować. A że historia lubi zbiegi okoliczności, kilka katastrof trafiło właśnie w ten moment. Tak naprawdę każdy miesiąc potrafi zaskoczyć – i każdy może być tym, w którym rynek postanowi nas sprowadzić na ziemię.

Dziękujemy, że przeczytałeś/aś nasz artykuł do końca. Obserwuj nas w Wiadomościach Google i bądź na bieżąco!
Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie będzie opublikowany.