Meta karnie zwalnia pracowników. Kłębowisko węży z Facebooka
Meta Platforms, firma-matka Facebooka, Instagrama i Whatsappa, zwolniła dwie dziesiątki pracowników – i planuje kolejne zwolnienia. Liczba może wydawać się nieznacząca, jednak chodzi o tych ważniejszych pracowników – dysponujących dostępem do wrażliwych danych firmowych. Powodem jest zaś właśnie stosunek do tych informacji. Jak informuje firma, zwolnienia to bowiem następstwa serii przecieków.
Uzasadniając zwolnienia, rzecznik koncernu Meta, Dave Arnold, skonkludował, że pracownicy są informowani o niedopuszczalności przecieków zarówno w momencie zatrudnienia, jak i potem, w regularnych odstępach czasu i w ramach przypomnienia. I że dotyczy to wszystkich wewnątrzfirmowych informacji, niezależnie przyświecających autorom przecieków intencji. Również tych „dla dobra ogółu”.
Takie przypomnienia wydają się wręcz zbytkiem łaski – można bowiem bezpiecznie założyć, że autorzy przecieków dokonują ich nie dlatego, że zapomnieli, jaka jest firmowa polityka. Można też domyślać się, że ze strony firmy nie chodzi tutaj o przypomnienie pracownikom oczywistej i nietrudnej do zapamiętania rzeczy, lecz o zabezpieczenie się od strony prawnej w przypadku ewentualnego pozwu.
Jak istotny stał się problem wyciekających informacji, może świadczyć fakt, że na ogólnofirmowym callu, który odbył się w Meta miesiąc temu, Mark Zuckerberg sam powtarzał ostrzeżenia przed dzieleniem się wrażliwymi danymi. Bez skutku, jak się wydaje – zarówno bowiem jego ostrzeżenie, jak i treść samego calla, rychło stała się… przedmiotem kolejnego przecieku.
Skuteczniejsze od wezwań zdają się działania, które z braku lepszego określenia można nazwać śledczymi. Dyrektor techniczny firmy, Andrew Bosworth (którego komentarze, jakże by inaczej, również stały się treścią przecieku) twierdzi, że Meta osiąga postępy w identyfikowaniu źródeł i sprawców nieautoryzowanych wypływów informacji. Są oni – jak wspomniane dwie dziesiątki osób – sukcesywnie zwalniani.
Meta, jak każda rozbudowana organizacja o wielkich zasobach, usiłuje chronić swoje życie wewnętrzne przed wzrokiem świata zewnętrznego. Rzecz jednak w tym, że dla niektórych pracowników przecieki stały się metodą „negocjacji” i nacisku na kierownictwo. To ostatnie, jak nietrudno odgadnąć, stara się to zjawisko wyplenić wszelkimi sposobami.
Meta na zakręcie historii
Fala przecieków nabrała szczególnej intensywności po zmianach, które niedawno (i niewątpliwie pod wpływem szerszych zmian politycznych) wprowadził Zuckerberg na Facebooku i innych platformach koncernu Meta. Chodzi o odejście od cenzury i fact-checkingu przez „niezależnych” fact-checkerów (szeroko oskarżanych o uprzedzenia i stronniczość), na korzyść znanych z X/Twittera notek od społeczności.
Drugą z ważnych zmian było zakończenie programów „promujących różnorodność” oraz wycięcie niesławnego DEI z celów firmy. Wszystko to, jakkolwiek obiektywnie sensowne z biznesowego punktu widzenia oraz popularne pośród amerykańskiej i światowej publiki, jest zdecydowanie niepopularne pośród pracowników Facebooka. W swej masie – mocno lewicujących i aktywistycznych. Spowodowało to gwałtowne pogorszenie się jej morale.
Dopóki Zuckerberg prowadził sprzyjającą amerykańskiej lewicy politykę moderacyjną, a także wspierał postępowe cele DEI w swojej firmie, wszystko (z punktu widzenia wspomnianych pracowników) było w porządku. W momencie jednak, gdy założyciel dokonał wolty, pośród zatrudnionych poczęły mnożyć się głosy krytyki na wewnętrznych forach, apele, protesty etc. A także, jak wspomniano, przecieki.
Skądinąd prezes Meta po części sam sprowadził sobie na głowę ten problem. Świadomie kształtował bowiem w ten sposób profil ogółu pracowników w swojej firmie. Skądinąd, Meta jest właśnie celem pozwu, w którym mierzy się z zarzutami celowej dyskryminacji obywateli USA na rzecz pracowników wizowych (sąd federalny właśnie odrzucił wniosek firmy o oddalenie powództwa).
Firma preferowała bowiem tych tańszych – i „zaangażowanych”. Trudno powstrzymać się przed wnioskiem, że teraz się to na niej mści.