Chiny domagają się zniesienia zakazu eksportu kluczowego minerału

fot. Junior Kannah / AFP

Chiny domagają się, by obowiązujące obecnie moratorium na eksport kobaltu zostało zniesione. Żądanie to wyrażono w sposób półoficjalny, ale jak najbardziej poważny. Jego adresatem jest Demokratyczna Republika Konga. Kraj ten, słynny swoją zasobnością w surowce mineralne, objął kobalt zakazem komercyjnego wywozu w lutym tego roku. I prowadzi, co nie zawsze oczywiste w przypadku krajów afrykańskich, własną grę rynkową z myślą o tym metalu.

Kobalt, pierwiastek z grupy metali przejściowych, uważa się za jeden z krytycznych minerałów dla współczesnego przemysłu technologicznego. Wykorzystywany jest w szeregu zastosowań, w tym w przemyśle chemicznym i metalowym, w produkcji elektronicznej czy (co być może najbardziej medialne) w konstrukcji akumulatorów. Także tych najpopularniejszych obecnie, jak litowo-jonowych. Mając to na względzie, zaopatrzenie w ten pierwiastek jest krytycznym zagadnieniem dla producentów.

Kobalt rzadki, kobalt ważny

Najbogatsze złoża tego metalu na świecie znajdują się w afrykańskim Pasie Miedzionośnym. Przede wszystkim zaś – właśnie we wspomnianej Demokratycznej Republice Konga (d. Zair). W konsekwencji kraj ten dostarczał największe jego wolumeny – aż do lutego tego roku. Władze w Kinszasie (vel Léopoldville) ogłosiły wówczas zakaz jego eksportu. Zakaz miał mieć charakter czasowy, i obowiązywać przez cztery miesiące – jeśli, rzecz jasna, po drodze nikt nie umyśli go przedłużyć.

Przyczyną kongijskiego embarga na kobalt eksportowany na rynki światowe była jakoby nadpodaż. Czy też, mówiąc bardziej potocznie, „psucie rynku” przez koncerny wydobywcze, które skalą swojej podaży zaniżały jego cenę. Dlaczego miałyby to robić? A dlatego, że koncerny te – w szczególności mowa tu o podmiotach chińskich – bywały kapitałowo powiązane z interesami producentów wykorzystujących kobalt w swojej produkcji. Producenci korzystali z taniego metalu, lecz Kongo traciło wpływy podatkowe.

I choć embargo nie ma charakteru doktrynalnego – władze kongijskie proponowały, przykładowo, współpracę w zakresie eksploatacji surowców rządowi amerykańskiemu, w zamian za pomoc militarną (na wschodzie kraju sukcesy odnoszą rebelianci wspierani przez sąsiednią Rwandę) – to zakaz wspomniany stan odwrócił. Na tyle skutecznie, że choć do jego wygaśnięcia pozostał raptem miesiąc, Chiny domagają się jego zniesienia. Najlepiej niezwłocznego.

Embargo w stylu Kalego

Oczekiwanie to, na konferencji w Singapurze, wyrazili przedstawiciele koncernu CMOC. Koncern ów – China Molybdenum Company Limited – teoretycznie jest podmiotem rynkowym. W praktyce jednak, jako podmiot państwowy i całkowicie kontrolowany przez chińskie władze, nieoficjalnie wyraża ich oczekiwania polityczno-gospodarcze. CMOC jest także narzędziem ekspansji Chin na światowym rynku surowcowym, jak nazwa wskazuje wydobywając też molibden, wolfram czy nib. A także, oczywiście, kobalt.

Skądinąd chińskie żądania trudno określić inaczej niż jako ironiczne. To bowiem właśnie Chiny w ciągu ostatnich miesięcy wprowadziły serię zakazów nakładających całkowite lub prawie całkowite embarg na dostawy szeregu kluczowych minerałów przemysłowych. Zwłaszcza tych, na polu których przez ostatnie lata Chiny wypracowały sobie nieomal-monopol, jak metale ziem rzadkich, a także grafit, antymon, bizmut, german, gal, wolfram czy nikiel.

Jeśli jednak chodzi o kobalt, to Chiny znalazły się w sytuacji, którą w imię zwalczania konkurencji dla swoich producentów same próbowały wywołać w przemyśle amerykańskim czy europejskim. Jak przyznał w Singapurze wiceprezes CMOC, chińskim wytwórcom kończą się zapasy kobaltu. I dlatego potrzebują natychmiastowego, nielimitowanego wznowienia dostaw. W przeciwnym przypadku zagroził, że mogą oni w ogóle porzucić kobalt, przechodząc na niewymagające tego metalu baterie litowo-żelazowo-fosforanowe.

Dziękujemy, że przeczytałeś/aś nasz artykuł do końca. Obserwuj nas w Wiadomościach Google i bądź na bieżąco!
Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie będzie opublikowany.