Wszyscy jesteśmy cynikami…

Wiele się mówi w świecie kryptowalut o tym jak pomogą one zmienić świat na lepszy. Jak to „walczymy” ze skorumpowanym systemem bankowym, ale czy naprawdę jesteśmy choć nieco lepsi od osób odpowiedzialnych za obecną politykę finansową świata?

Śmiem wątpić, a oto moja lista 3 grzechów głównych, które wg mnie popełnia większość z nas (w tym autor tego tekstu) i niech pierwszy rzuci kamień ten kto czuje się niewinny.

Mówię śmiertelnie poważnie – gwarantuję Ci, że polegniesz już na pierwszym punkcie. Z chęcią przeczytam w komentarzach opinie tych co czują się „niewinni”. Chętnie dowiem się jak bardzo aktywnie używacie waszych kryptowalut w codziennym życiu i jak aktywnie wspieracie projekty w które zainwestowaliście… oraz jak długo będziecie trzymać dane waluty (bowiem wierzycie w projekt i ludzi za nim stojących) gdy ich kurs straci 20%, 30% czy nawet 50% swojej wartości.

Przejdźmy jednak do rzeczy, oto moja osobista lista 3 grzechów głównych przeciętnego krypto-inwestora :

Grzech #1 – Uczestniczenie w dodrukowywaniu pieniędzy

Sztandarowym wręcz argumentem podnoszonym przez fanów kryptowalut, świadczącym o ich wyższości nad obecnym systemem finansowym jest ograniczona podaż takich monet jak Bitcoin.

O ile sama podaż Bitcoina jest, owszem, ograniczona o tyle kolejne jego forki to nic innego jak dodrukowywanie pieniędzy i wszyscy (po cichu) się z tego powodu cieszymy. Niby wszyscy jesteśmy przeciwni drukowaniu pieniędzy, bo przecież to złe. Bo przecież nasze pieniądze tracą wówczas na wartości. Niemniej nikt z nas nie ma nic przeciwko kolejnemu forkowi Bitcoina, byle tylko dostać kilka nowych darmowych monet.

Jakież to ironiczne, że większość ostatnich rekordów cenowych Bitcoina miała miejsce zazwyczaj zaraz przed jakiś forkiem, natomiast krótko po nim mieliśmy mniejszą lub większą korektę BTC na rzecz altcoins.

Nikogo z nas nie obchodzi to czy dana (nowa) waluta może mieć jakiekolwiek zastosowanie, czy wnieść cokolwiek do stołu. Byle tylko dostać coś za darmo, szybko to sprzedać i coś na tym zarobić.

Mamy już ponad 10 różnych Bitcoinów, wraz z jego najnowszym tworem zwanym „Bitcoin Dimond” (btcd.io), a kolejne „projekty” (o ile można je tak nazwać) jak „Bitcoin Umlimited” czy „Super Bitcoin” już ustawiają się w kolejce do nowych hard-forków.

Grzech #2 – Gwarantowany zysk

Tematem dość popularnym ostatnio jest tzw. model Proof-of-stake – czyli system w którym dostajemy swego rodzaju dywidendę za to, że posiadamy odpowiednie monety w naszym portfelu.

Wiele się mówi o tym, że jest to odpowiedź na rosnące koszty i zapotrzebowanie na elektryczność które są niezbędne do działania modelu Proof-of-work. Nawet deweloperzy, drugiej co do wielkości kryptowaluty, Ethereum zdecydowali, że przejdą z modelu Proof-of-work na rzecz Proof-of-stake.

Tak, wiem, że model Proof-of-stake jest EKO, ale to nie zmienia faktu, że jest zwyczajnie chory i (w moim osobistym przekonaniu) niewiele różni się od piramidy finansowej. Czemu tak myślę?

Przyjrzyjmy się sprawie nieco dokładniej:

  1. Aby zacząć „zarabiać” wystarczy kupić odpowiednią monetę, zostawić ją w portfelu i czekać aż pieniążki same zaczną nam lecieć z nieba. Zero ryzyka czy też konieczności jakiegokolwiek działania z naszej strony… hymm zero ryzyka i gwarantowany zysk, czyż nie brzmi to jak slogan reklamowy każdej piramidy finansowej?
  2. Im więcej osób uczestniczy w projekcie (i trzyma monety w swoich portfelach), tym mniejsza jest faktyczna podaż danych monet na rynku. Co z tego, że jakiś projekt ma maksymalny limit 100 mln monet. Jeśli 80% z nich jest trzymana i nigdy nie wyjmowana z portfeli to faktyczna (dostępna na rynku) podaż takiej monety wynosi nie 100 a 20 mln.
    Ograniczona podaż, sprawia natomiast, że nowi użytkownicy (którzy też chcą podpiąć się pod kranik z pieniędzmi) muszą kupować daną monetę coraz drożej a rosnąca cena samego tokenu dodatkowo motywuje jej obecnych uczestników do niesprzedawania swoich udziałów. Mamy więc idealną kombinację korzyści – kup i trzymaj, a twój token nie tylko będzie zyskiwał na wartości, ale dodatkowo dostaniesz bonusową dywidendę.
  3. Na koniec wisienka na torcie – im więcej „włożysz” tym więcej dostaniesz 🙂 Prawda, że to cudowne? Czyli im większy popyt wygenerowałeś dla naszej monety (czym pewnie podniosłeś nieco cenę jego kursu) i zarazem czym większe ograniczenie podaży nastąpiło dzięki Twojemu trzymaniu waluty (i nie sprzedawaniu jej na wolnym rynku) tym wyższą „nagrodę” Ci wypłacimy.

Model Proof-of-stake to marzenie każdego inwestora. Nic więc dziwnego, że YouTube pęka w szwach od blogerów wychwalających coraz to dziwniejsze projekty oferujące coraz to większe nagrody za trzymanie ich walut. Jakiś czas temu słyszałem nawet o projektach oferujących 10.000% w skali roku.

Wiem co część z was teraz powie. Przecież monety, które trzymamy w naszych portfelach pomagają „zabezpieczyć sieć” i „potwierdzać transakcje”. To dlatego dostajemy naszą dywidendę… prawda?

W teorii owszem, tylko widzisz, pusty portfel mógłby to robić równie dobrze co pełny, bo to nie monety zabezpieczają sieć czy potwierdzają transakcje. Robi to Twój portfel, czyli kawałek oprogramowania które ściągnąłeś i które, w większość wypadków, musi działać (choćby w tle) na Twoim komputerze. To ono wykonuje czarną robotę i tak jak to ma miejsce w przypadku modelu Proof-of-work, wcale nie potrzebowałoby do tego trzymania w nich odpowiednich kryptowalut.

Grzech #3 – Inwestowanie w lipne projekty i piramidy finansowe

Skoro już nadepnęliśmy na temat piramid finansowych. Wspomniałem już jak bardzo krytyczna jest społeczność ludzi inwestujących w kryptowaluty w stosunku do bankierów. Jest to zresztą uzasadnione – jakże inaczej można reagować, gdy słyszymy o wciąż nowych przekrętach, straconych milionach czy rządach „dofinansowujących” upadające banki. Problem jednak w tym, że sami też nie mamy problemu z inwestowaniem w piramidy finansowe czy kolejny lipne projekty. Jedyne czego oczekujemy to szybkiego zysku.

Świetnym przykładem tego jest choćby BitConnect – program, który ma wszelkie zadatki do bycia piramidą finansową. Oczywiście nie da się tego stwierdzić w 100% do momentu, gdy wszystko nie posypie się jak domek z kart. Niemniej już sam fakt, że system ten (który podobno opiera się na zyskach generowanych przez boty inwestujące w kryptowaluty) nigdy nie generuje strat to duża czerwona flaga.

Do tego mamy kolejne, typowe dla piramid finansowych, elementy takie jak:

  • zamrażanie wpłaconych środków na określony czas,
  • bonusy za polecanie systemu nowym użytkownikom i
  • ograniczenie miejsc wymiany waluty.

Mimo to token BCC w momencie gdy piszę te słowa, jest wart prawie 300$ i zajmuje 22 miejsce w rankingu kryptowalu na coinmarketcap.com, dość powiedzieć, że jeszcze w kwietniu 2017 jego wartość wynosiła niespełna 5$. Oto moc gwarantowanych zysków i całego grona „promotorów”.

Ba, nawet tak znany serwis jak coinmarketcap.com nie miał nic przeciwko aktywnemu reklamowaniu go (w końcu kasa to kasa prawda?). Na szczęście, po krytyce od wiele osób, w końcu zdecydowali się ściągnąć jego reklamę.


Na zakończenie
Moją intencją, nie jest nikogo obrażać. Napisałem ten artykuł bowiem chciałbym widzieć w świecie kryptowalut dużo więcej ludzi, którzy są świadomi tego jakie zalety i wady niosą ze sobą pewne rozwiązania. Mam wrażenie, że chęć szybkich zysków przesłoniła ludziom wizję tego po co właściwie powstał Bitcoin i co starają się osiągnąć kryptowaluty.

Wszystko jednak ma swoją cenę. Może nie zawsze widoczną od razu, ale wszytko w świecie ma swoja cenę. Jeśli nie zastanowimy się nad tym co robimy, prędzej czy później przyjdzie nam zapłacić za kolejne forki czy lipne projekty, na których ludzie często tracą niemałe pieniądze. Wszystko czego potrzeba to odrobina rozsądku i czasami stanowcze NIE lub zwykłe ignorowanie pewnych projektów. Zyska na tym nie tylko cała społeczność ale i my sami.

Krzysztof Morawski
ekryptopia.pl

Dziękujemy, że przeczytałeś/aś nasz artykuł do końca. Obserwuj nas w Wiadomościach Google i bądź na bieżąco!