Mniej więcej rok temu w mediach na chwilę przewinął się temat nierówności. Migawka nierównowagi bogactwa w Stanach Zjednoczonych została ukazana za pomocą tylko jednej prostej miary: porównania Wall Street do Main Street. W sierpniu 2019 roku Wall Street (aktywa finansowe sektora prywatnego w USA) było 5,5 razy większe niż Main Street (PKB w USA). Innymi słowy, wyceny spółek giełdowych w USA były kilkukrotnie wyższe niż wartość ekonomii i produkcji w tym kraju.
Aby nadać tej sprawie historyczny kontekst warto wspomnieć, że w latach 1950-2000 norma wynosiła 2,5-3,5x. Aktualnie proporcja jest 2-krotnie większa. Słynne powiedzenie too big too fail po raz kolejny nabiera kształtów. Wall Street jest teraz po prostu zbyt duże by upaść.
To był dopiero początek
Skupmy się jednak na obecnej sytuacji, która jest wręcz bezprecedensowa. Indeksy giełdowe wystrzeliły niczym rakieta w kosmos po informacjach o tym, że banki centralne dosłownie zaleją gospodarki pieniędzmi, jak nigdy w historii. Nikt innych chyba nie określił tego lepiej niż jeden z ekonomistów Bank of America:
Bodźce pieniężne i fiskalne pod względem zapowiedzi do tej pory wynoszą 20 bilionów dolarów, 8 bilionów dolarów bodźców pieniężnych i 12 bilionów dolarów bodźców fiskalnych. A ta liczba to – to trochę ponad 20% światowego PKB. Po prostu zadziwiające i zapierające dech w piersiach. Czasami trzeba się trochę uszczypnąć, żeby sobie uświadomić, że to się naprawdę dzieje.
Tak moi drodzy, świat właśnie zdecydował, że jest w stanie dodrukować i dopisać w systemie 20% pracy wszystkich ludzi na Ziemi. W tak patowej sytuacji pojawia się pytanie, dlaczego tylko 20%, a nie 50% albo 100%?
620% wartości PKB
Obecną sytuację na rynku można opisać jako konsekwencję trwającego dekadę okresu maksymalnej płynności i minimalnego wzrostu. Choć trzeba nadmienić, że sentyment w ostatnich tygodniach nadal jest maksymalnie byczy. A co ważniejsze, doprowadził do tego, że wartość amerykańskich aktywów finansowych (Wall Street) osiągnęła obecnie najwyższy w historii poziom 620% wartości PKB w USA. Innymi słowy, Wall Street jest teraz nie tylko too big, to even think to fail (pol. zbyt duże, żeby nawet myśleć o jego upadku), ale w swoich próbach „naprawienia” nierówności Fed uczynił je jeszcze większymi niż kiedykolwiek.
Poniższa grafika przedstawia stosunek wartości aktywów notowanych na giełdach do wartości gospodarki. Jak widać, jest to największa nierówność w historii.
To wszystko czyjaś wina?
Zamiast pomagać najbiedniejszym, którzy mają problem nawet z zaspokojeniem swoich potrzeb nie tylko mieszkalnych ale i żywieniowych, banki centralne stymulują w większości rynki finansowe, które dają zyski najbogatszym a nie najbiedniejszym. Być może obecne protesty w USA nie powinny być skierowane do polityków, ale do bankierów centralnych? Przecież na koniec dnia to oni pociągają za wszystkie sznurki. To prawda stara jak świat, o które już kilka wieków temu wspominał Mayer Rotschild:
Pozwólcie mi kontrolować i emitować walutę, a nie będzie obchodzić mnie, kto stanowi prawo.
Tech bubble przyczyną nierówności?
Wracając do powyższego wykresu i rynku, który go stworzył, Obecnie nie liczy się nic oprócz płynności … Strata PKB w USA w wysokości 10 bilionów dolarów i 53 miliony wniosków o zasiłek dla bezrobotnych są łagodzone przez pakiety stymulacyjne w wysokości 21 bilionów dolarów. Liczby przestały mieć znaczenie, tak samo jak wartość pieniądza. Fed już dawno ogłosił (podobnie jak wcześniej EBC), że zrobi wszystko aby wyratować rynki. Taka narracja naturalnie sprzyja nie tylko hossie ale i bańce. Bańce, która może trwać jeszcze długo, a wartości takie jak S&P na poziomie 4 000 punktów, złoto po 3 000 USD, ropa po 60 USD oraz rentowność obligacji w okolicach 0%, są całkowicie realne. Nikt już przecież nie zatrzyma tego szaleństwa.
I chociaż nie jest to bezpośrednio spowodowane tym o czym tutaj mówimy, warto przypomnieć, że 5 największych spółek osiąga obecnie rekordowy wynik 23% wartości całego indeksu S&P500. Tak dobrze słyszycie, 495 spółek jest zaledwie 3 razy więcej warte niż pozostałe 5. I jest to sytuacja znacznie przekraczając szczyt bańki technologicznej:
Stymulacji brak
W międzyczasie, gdy rynek pędzi ku największej bańce w historii, gospodarka się rozpada, ponieważ banki odmawiają pożyczek i zapewnienia tak ważnej teraz płynności firmom. Według najnowszego badania 71% urzędników ds. pożyczek zgłosiło zaostrzenie standardów kredytowych banków w drugim kwartale (lewa część grafiki). Jest to więc najsurowszych kwartał od czasu Wielkiego Kryzysu z 2008 roku.
Po prawej stronie grafiki widzimy obniżenie poziomu płynności USA jak i stanu Kalifornia. W przypadku tej drugiej, mowa o 42% spadku.
Dług, deficyt i rekord złota
Wszystko to dzieje się oczywiście przy eksplodującej cenie złota, które jest najdroższe w historii. I na dzień dzisiejszy uncja królewskiego kruszcu kosztuje 2 035 USD.
Helicopter money i rozrzucanie pieniędzy na lewo i prawo, spowodowały, że deficyt PKB w USA jest prawie najwyższy w historii i goni wynik z II Wojny Światowej (25% deficytu PKB), co widać na lewej części grafiki. Po prawej stronie widzimy jak Fed zaczyna bawić się w Bank Japonii, skupując na masową skalę ETF-y i instrumenty dłużne. Obecnie bank centralny USA posiada 20% instrumentów dłużnych.
Kiedy to wszystko się skończy?
Większość inwestorów, którzy wskoczyli już do tego pociągu pędzącego ku szczytowi bańki, zastanawia się tylko nad jednym: na której stacji wyskoczyć z pociągu i spieniężyć zyski. Odpowiedzi nie zna nikt, chociaż większość rynku stawia na listopad 2020, kiedy to odbędzie się pierwsza tura wyborów prezydenckich w USA. Trump zrobi wszystko, aby do tego momentu utrzymać rynki na obecnych lub wyższych poziomach.
Po wyborach i tak nic nie będzie miało znaczenia. Jeżeli wygra Trump to całą winę zwali na koronawirusa, opieszały Kongres i rozszalały Fed. W końcu i tak to jego druga i ostatnia kadencja. Jeżeli wygra Biden to całą winę zwali na Trumpa, który nie mógł z Białego Domu bardziej nacisnąć na opieszały Kongres i rozszalały Fed.
Tak czy inaczej, najbogatsi najpewniej zgarną kosmiczne zyski i wyjdą na czas z rynku, a najbiedniejsi zostaną uderzeni inflacją podstawowych produktów, po tym jak gospodarka została zalana tsunami bezwartościowych kawałków papieru.
Jedno jest w 100% pewne – nierówności nie tylko nie znikną ale i się powiększą.
Finansowy Krytyk.