Pewien sprzedawca metali szlachetnych właśnie usłyszał wyrok – w ramach którego resztę życia spędzi w więzieniu. Sprzedawca ów dorobił się mało zaszczytnego miana „Berniego Madoffa metali szlachetnych” – podobna bowiem była skala uskutecznionego przezeń oszustwa. Oszustwa, skądinąd, bardzo przypominającego zasadę działania pierwszych kruszcowych banków.
Nieomal dwa lata temu niżej podpisany miał zaszczyt i przyjemność opowiedzieć P.T. Czytelnikom pewną baśń – choć przecież cała sprawa, której owa baśń dotyczyła, bynajmniej nie okazała się baśniowa. Była to opowieść o pewnym „kreatywnym” sprzedawcy złota i srebra ze stanu Delaware w USA, nazwiskiem Robert Higgins, który swój srebrny biznes postanowił nieco urozmaicić. Urozmaić – bo czemuż by nie? – w sposób przynoszący mu dodatkowe profity – co właśnie ściągnęło mu na głowę gigantyczny wyrok.
By krótko przybliżyć modus operandi pana Higginsa – uprawiał on kreatywną sprzedaż zdalną kruszcu, który brał następnie w kreatywny depozyt. Mówiąc prościej, uskutecznił gigantyczny scam oparty na złocie i srebrze. Sprzedawał swoim klientom monety, których w istocie nie posiadał. Kruszce, które brał zaś w depozyt od owych klientów (nęcąc ich opłatami za wynajem) roztrwonił. Rzecz jasna, oficjalnie je „zainwestował” – jeśli za inwestycje można uznać finansowanie wystawnego stylu życia.
Że owe „inwestycje” nie przyniosły obiecywanych zysków, dodawać chyba nie trzeba.
Kronika przepowiedzianego oszustwa
Notabene, pan Higgins operował tutaj w sposób łudząco wręcz podobny do wczesnych (i nie tylko wczesnych) banków, prekursorów „rezerwy częściowej” – które już w bardzo zamierzchłych czasach udzielały kredytów na daleko większe kwoty niż w rzeczywistości były sobie w stanie pozwolić. Higgins czynił podobnie. Też twierdził, że dysponuje środkami na pokrycie wszystkich zobowiązań, i też sprzedawał produkty, których w istocie nie posiadał.
Jak to świadczy o współczesnym systemie bankowym, który zasadę „rezerwy częściowej” wdrożył do ekstremum niespotykanego wcześniej w dziejach – można sobie odpowiedzieć samemu. Z pewnych tajemniczych przyczyn jednak banki nie ponoszą za takie działania odpowiedzialności. Nawet gdy powinie im się noga, a rynkowa żonglerka wieloma finansowymi piłeczkami na raz zostanie gwałtownie przerwana. Najwyżej dostają wówczas bailout z pieniędzy podatników – i wracają do business as usual.
W odróżnieniu od nich, Robert Higgins odpowiedzialność za swoje dokonania finansowe właśnie poniósł. Przed sądem federalnym w Delaware właśnie zapadł w jego sprawie wyrok.
„Okazja inwestycyjna”
Jak ustalono w czasie procesu, Higgins umiejętnie okłamywał swoje ofiary. Jego firma oraz depozyt kruszcu, First State Depository, w istocie miała jednak w żaden sposób nie inwestować powierzonych jej środków. Jedyni klienci, którzy mieli uniknąć strat w kontaktach z nią to ci, którzy kupili złote i srebrne monety – ale tylko w postaci fizycznej. Niestety, uczynili tak daleko nie wszyscy, Higgins roztaczał bowiem przed nabywcami fascynujące perspektywy dot. „inwestycji” w metale szlachetne.
Niektórzy z oszukanych klientów określili go jako „Bernie Madoffa metali szlachetnych” – także działał bowiem na dużą skalę. Miał on łącznie wyłudzić i zdefraudować około 76 milionów dolarów.. Gdzie podziały się te pieniądze? To jedna z większych tajemnic całej sprawy, do końca nie rozwiązana. Częściowo finansowały one potrzeby i zachcianki Higginsa oraz jego rodziny. W jego domu, w suficie pokoju gościnnego, znaleziono ukryty skład kruszcu wart dziesiątki tysięcy dolarów.
Zabezpieczono też samochód Humvee, który Higgins miał próbować kupić za złote monety. Wiadomo czyje.
Wyrok sprawy nie kończy?
Sam Robert Higgins swojej pozie sprzedawcy-cudotwórcy pozostał wierny do końca. W mowie poprzedzającej wyrok nie prosił o wyrozumiałość, a zamiast tego usiłował… przekonać sędziego i ofiary, że ma doskonały plan biznesowy na pokrycie wyrządzonych przez siebie szkód. I jeśli tylko wypuścić by go z więzienia, to on wszystkie pieniądze odda o tak…
Sędzia Maryellen Noreika kolejnej tak-korzystnej-że-sam-pan-nie-uwierzysz oferty podsądnego jednak nie kupiła. Skazała Higginsa na 65 lat więzienia, plus gigantyczną grzywnę (146 milionów dol.). Nie wymierzyła mu przy tym najsurowszej przewidzianej kary, dożywocia. Biorąc pod uwagę fakt, że ma on już 69 wiosen, wyrok i tak oznacza w istocie, że resztę swoich dni na tym padole spędzi on w gościnie rządu federalnego USA.
Niestety, poszkodowani klienci otrzymają jedynie drobne ułamki wpłaconych kwot – bo tylko tyle udało się odzyskać. Gdzie podziała się większość z 76 milionów? Higgins twierdził, że nie wie. Wcale a wcale. Planuje za to apelację, i dalej liczy, że wyjdzie.