Dzisiaj przedstawię historię małżeństwa, które mimo niedużych nakładów finansowych stworzyło jedną z największych kolekcji w Ameryce.
Fortuna rodzi się z pasji
Herb i Dorothy Vogel pobrali się w 1962 roku. Herb studiował sztukę na jednym z uniwersytetów w Nowym Jorku pod kierunkiem Maxa Friedländera, Roberta Goldwatera i Erwina Panofsky’ego – wybitnego teoretyka i historyka sztuki. Dorothy, zafascynowana zainteresowaniami męża również zaczęła uczęszczać na zajęcia ze sztuki. Oboje pracowali na co dzień na urzędniczych stanowiskach. Wolne wieczory poświęcali na malowanie w studiu Union Square. Weekendami odwiedzali galerie i muzea. W ciągu kilku następnych lat stało się dla nich jasne to, że czerpią więcej radości ze sztuki innych, niż z własnej. Zaczęli kolekcjonować na poważnie. Ich pierwszym zakupem był ,,Crushed Car Piece” Johna Chamberlaina, który wykonywał rzeźby z rozbitych części samochodowych. W 2015 roku praca tego artysty osiągnęła kwotę ponad 4 mln dolarów na aukcji w Sotheby’s.
Sztuka łączy
Vogel’owie kupowali tylko dzieła, które kochali, niezależnie od tego, czy artysta był znany, czy nie. Ten spersonalizowany proces doprowadził do powstania eklektycznej kolekcji, której wiodącym obszarem była sztuka konceptualna, minimal art, obejmowała także ważne post-minimalistyczne dzieła Richarda Tuttle, Johna Torreano i Judy Riffki.
Za ich sukcesem w kolekcjonowaniu stała nie tylko znajomość sztuki w sensie merytorycznym. Małżeństwo kochało sztukę i uwielbiało spędzać czas z artystami. Przebywanie w środowisku artystycznym zaowocowało licznymi znajomościami. W miarę poszerzania się kręgu przyjaciół kolekcja rozwijała się, nie kupowali sztuki bez wizyty w pracowni artysty lub bez osobistego poznania go. Chcieli poznać nie tylko samych artystów, geneza i historia pracy na którą się decydowali była dla nich również bardzo ważna.
Planowanie wydatków kluczem do sukcesu
Kolekcjonowanie sztuki było dla Vogel’ów czymś więcej, niż hobby. Była to prawdziwa pasja. Nie mieli dzieci, byli całkowicie poświęceni sztuce. W latach 1960-1992 zgromadzili ponad 2500 prac, które przechowywali w swoim małym, nowojorskim mieszkaniu. Prace przestawały się w nim mieścić, wykorzystywali dosłownie każdy kąt. Oprócz dzieł sztuki mieli również kilka żółwi i kotów, za jednego z nich udało im się nabyć prace Christo i Jean Claude. Kolekcjonerzy mieli ograniczony budżet, jedna z ich pensji była wykorzystana na zakup dzieł sztuki, drugą przeznaczali na codzienne wydatki. Profil ich kolekcji był dosyć prosty – praca nie mogła zajmować dużo miejsca, ponadto musiała być w rozsądnej cenie. Jeśli bardzo im zależało na konkretnym obiekcie, a przewyższał on ich możliwości finansowe, zdarzało im się kupować na raty.
W 1992 roku Vogel’owie postanowił przekazać swoją kolekcję National Gallery of Art w Waszyngtonie – miejscu, które początkowo zainspirowało ich do rozpoczęcia kolekcjonowania podczas miesiąca miodowego. Muzeum nie miało pojęcia o wielkości zbiorów pary. Spakowanie prac zajęło trzy miesiące i do transportu zaangażowano pięć czterdziestometrowych ciężarówek.
Niskim nakładem finansowym zgromadzili prace: Sol LeWitt, Donalda Judda, Carla Andre, Richarda Longa, Juliana Schnabla, Jeffa Koonsa i Richarda Tuttle’a. Zaznaczę, że Jeff Koons jest jednym z najdroższych żyjących artystów, wspominałam o nim w poprzednim artykule.
Historia małżeństwa pokazuje, że to nie łut szczęścia, wpływy czy ogromne pieniądze gwarantują sukces na rynku dzieł sztuki. Najważniejsza jest wiedza. Vogel’owie mieli ją dzięki kursom z zakresu sztuki, dołożyli do tego pełne pasji zaangażowanie i tym sposobem zapisali się na kartach historii jako wybitni kolekcjonerzy.
Your writing never fails to impress. This post was full of insights and beautifully articulated.