Tyleż tragiczne, co nader podobne pożary miały miejsce pod koniec tego tygodnia. Najpierw w Hiszpanii, później zaś w Chinach. W obydwu przypadkach niestety były ofiary śmiertelne, i to w liczbach dwucyfrowych, a także korespondujące ilości rannych. Również niestety – choć w istocie bez zaskoczenia – przyczyny tych tragedii mają wspólne cechy.
W piątek nad ranem w hiszpańskiej Walencji ogniem zajął się 14-piętrowy budynek rezydencyjny. Innymi słowy, blok mieszkalny – termin, którego z tajemniczych przyczyn przyjęło się unikać, zastępując go quasi-eufemizmami w rodzaju apartamentowca.
Szybko rozprzestrzeniające się pożary objęły cały, bynajmniej niemały budynek, a także rozprzestrzeniły się na sąsiedni. Z uwagi na nocną porę masywny ogień był doskonale widoczny, co jak można mieć nadzieję, mogło pomóc w gaszeniu. Niestety nie zapobiegło to ofiarom.
Jak poinformował alkad (tj. burmistrz) Walencji, zginęło co najmniej 10 osób, zaś 15 jest poszkodowanych, w tej liczbie 6 strażaków. Ofiar jednak może być więcej, z uwagi bowiem na ogromną temperaturę nie można było dokonać inspekcji budynków – które grożą teraz zawaleniem.
Zobacz też: Statek z dziesiątkami tysięcy ton groźnej substancji grozi całej okolicy. „Gra w…
Po obu stronach globu
Niedługo potem doszło do nader podobnego pożaru blokowiska w Chinach. Wybuchł on w Nankinie, w dzielnicy Yuhuatai. Ogień miał się pojawić na pierwszym piętrze bloku, gdzie przechowywano elektryczne rowery (podatność baterii na zapłon jest niestety dobrze znana).
Organa ratunkowe podały, że na miejsce wysłano 25 wozów strażackich, także i to nie zapobiegło jednak ofiarom. W płomieniach zginąć miało 15 osób, zaś 44 „znalazły się w szpitalu”. Jest to zaledwie ostatnia z serii podobnych tragedii w Chinach – pożary takie w ostatnim czasie zdarzają się tam niestety często.
Raptem miesiąc temu doszło do ogromnego pożaru w mieście Xinyu, w południowej prowincji Jiangxi. Spowodował on śmierć co najmniej 39 osób (a prawdopodobnie więcej) i wywołał rzadką w tym kraju, publiczną falę niezadowolenia.
Nastąpił on zresztą ledwie kilka dni po innym pożarze, który objął internat w prowincji Henan. Tam z kolei zginęło 13 dzieci.
Zobacz też: Do więzienia za dodruk pieniędzy? Jest miejsce na ziemi, gdzie niedługo ten sen…
Jak pożary podgrzewają nastroje
Reakcje na tragedie były tyleż odmienne, co typowe dla kultury politycznej obydwu krajów. Alkad Walencji, Maria Jose Catala, ogłosił żałobę oraz odwołał rozpoczęcie corocznego festiwalu Fallas de San José – święta (nomen omen) ognia ku czci św. Józefa, znanego z licznych ulicznych i artystycznych atrakcji.
Z kolei w Chinach głos zabrał towarzysz przewodniczący Xi Jinping. Wezwał on do „głębokiej refleksji” oraz „okiełznania częstych wystąpień incydentów z zakresu bezpieczeństwa”.
Na pierwszy rzut oka ciężko może być przy tym zrozumieć, do kogo skierowany jest ten generyczny apel, skoro wyłączną władzę i kontrolę nad kwestią bezpieczeństwa w Chinach (podobnie jak nad całym krajem) sprawuje Partia. Na której czele stoi z kolei właśnie towarzysz Xi.
Tym groźniejsze mogą się dlań okazać pojawiające się głosy wściekłości i żądania ukarania winnych – ponieważ winni musieliby pochodzić z szeregów Partii. Ze zrozumiałych względów władze chin nie palą się do takiego scenariusza.
Zobacz też: Woke AI: Google nie lubi białych ludzi. Szczególnie mężczyzn
Problem, którego zwalczanie jest niemodne
Jest natomiast cecha, która łączy te pożary. Jak stwierdził bowiem przedstawiciel władz hiszpańskich, Pilar Bernabe, w objętych pożarem budynkach w Walencji było „wiele mieszkań, w których znajdowały się osoby obcej narodowości, a których lokalizacja jest trudniejsza do ustalenia”.
Czytając między wierszami, nietrudny do sformułowania jest wniosek, że było tam wielu nielegalnych imigrantów. Których być tam nie powinno, a których obecność (i motywowana ekonomicznie gęstość zamieszkania) wywołała przeludnienie i w konsekwencji zwiększone zagrożenie pożarowe.
Problem ten jest także obecny w Chinach. Choć tam akurat brak większych ilości nielegalnych imigrantów spoza granic, to chińskie miasta zamieszkują miliony napływowych mieszkańców wsi. Zgodnie z chińskim prawem meldunkowym nie są oni legalnymi rezydentami miast, stanowiąc swego rodzaju wewnętrznych nielegalnych imigrantów.
Także i oni najczęściej mieszkają w warunkach przeludnienia, w których nader łatwo o nieostrożność i zaprószenie ognia.
Może Cię zainteresować: