- Rząd Kanady ogłosił, że przedłuża zakaz nabywania nieruchomości mieszkalnych przez obywateli innych krajów.
- Moratorium obowiązywać będzie przez kolejne dwa lata, do 1 stycznia 2027 roku – jeśli, oczywiście, nie zostanie ponownie przedłużone. I jeśli wciąż rządzić będzie wtedy ekipa premiera Trudeau oraz Partii Liberalnej.
- Obecne nastroje społeczne w Kanadzie nasuwają bowiem w tej ostatniej kwestii pewne wątpliwości.
Właśnie z nastrojami społecznymi związana jest decyzja obejmująca ów zakaz. Kanada przeżywa (między innymi) kryzys dostępności domów i nieruchomości. Rosnące w zastraszającym tempie koszty sprawiają, że szerokie kręgi obywateli nie mogą pozwolić sobie na lokum, w którym mieszkali. Często są w ten sposób zmuszeni do mieszkania z dalszą rodziną lub wyprowadzki w odległe strony.
Kryzys ten dotyczy zarówno kupna, jak i wynajmu nieruchomości. Decyzja rządu o przedłużeniu zakazu ma zmniejszyć presję na ceny akomodacji. Problem jednak w tym, że są to działania doraźne, które nie rozwiązują systemowego źródła problemu. Tym zaś, wedle krytyków, jest sam obecny rząd oraz jego polityka, w wielu kwestiach prowadzona pod wpływem czynników ideologicznych, bez względu na wpływ na życie gospodarcze i społeczne.
Zobacz też: „Wolimy Japończyków niż monopol”. Rynek stali popiera przejęcie największych…
Imigracja dla zasady
Zdaniem licznych obserwatorów, problematyczne są tu zwłaszcza dwie dziedziny. Po pierwsze kwestia imigracji – również tej nielegalnej. Rząd Trudeau, słynący z postępowej postawy, szczyci się swoją „przyjazną” postawą wobec imigrantów (zdaniem złośliwych – przyjaźniejszą wobec nich niż rodowitych obywateli). Otworzył on drzwi do napływu pół miliona imigrantów rocznie, w efekcie czego ponad 20% obecnej populacji Kanady to imigranci.
Tak olbrzymia rzesza ludzi w naturalny sposób konkuruje o ograniczone zasoby mieszkaniowe (często w dodatku nie całkowicie rynkowo – wspierana jest bowiem przez różne programy socjalne). To z kolei wypiera z rynki rodowitych obywateli i powoduje powszechny resentyment. Nawet ci, którzy są w stanie finansowo udźwignąć koszty nieruchomości, wydatnie odczuwają to w swoich portfelach.
Imigracja odciska zresztą swoje brzemię również w innych dziedzinach życia. Będąca tradycyjnym obiektem narzekań służba zdrowia ma się, cóż, jeszcze gorzej – koszty zaś tego ponoszą (w swoich podatkach), głównie obywatele, w mniejszym stopniu imigranci. Również system edukacji jest istotnie obciążony przez napływ tych ostatnich. Wskutek tego rząd zdecydował się zresztą także na wprowadzenie limitu na napływ zagranicznych studentów oraz późniejsze pozwolenia na pracę dla nich.
Zobacz też: Post ambasady o żyrafach ujawnił faktyczne nastroje na rynku? Masowa krytyka…
Zakaz w tę, zakaz w tamtą
Drugą zapalną kwestią jest zagadnienie ekologii i walki o klimat, z czego Trudeau uczynił jedną ze swoich sztandarowych kwestii. Nie zagłębiając się nadmiernie w szczegóły – ekologiczny zapał ideowy doprowadził (podobnie jak w wielu innych krajach globu) do raptownego podniesienia kosztów energii, wzrostu cen materiałów budowlanych, transportu etc.
Słowem, wszystkiego co potrzebne, aby wybudować nowe domy. A także zasilić instalacje elektryczne już istniejących. Przemysł zmaga się nadto z „zielonym” naciskiem politycznym na forsowne redukowanie emisji. Dotyczy to także branż tak znaczących dla budownictwa co produkcja cementu czy przetwórstwo drewna. Wszystko to oczywiście odbija się na cenach domów.
Stąd też decyzja o moratorium. Pytaniem pozostaje, czy bez odwrócenia kierunku polityki we wspomnianych dziedzinach zakaz ten będzie miał efekt istotniejszy niż tylko doraźny.
Może Cię zainteresować: