Pogłoski o bankructwie Giełdy Petersburskiej, które rozeszły się dziś rano – a które wywołały załamanie kursu jej akcji – zostały oficjalnie zdementowane jako nieprawdziwe. Ciężko jednak stwierdzić, czy przydaje im to wiarygodności, czy wprost przeciwnie. Reakcje rynku i inwestorów delikatnie wskazywałyby na to drugie.
Relatywnie często spotyka się sytuację, gdy notowana na giełdzie spółka zmuszona jest wystąpić o stwierdzenie upadłości. Rzadziej natomiast zdarza się, gdy to sama giełda ogłasza bankructwo.
Tymczasem takie właśnie wieści rozeszły się w poniedziałek wczesnym rankiem z mroźnej, agresywnej i autorytarnej Rosji, zmagającej się z kryzysem i sankcjami (obydwoma na własne życzenie).
„Who you gonna believe, me or your lying eyes?”
~ Groucho Marx
Zobacz też: Czyj portfel krypto będzie inwigilowany? UE znów knuje
Pisma giełdy, do sądu kierowane
Konkretnie chodzi o Giełdę Petersburską (SPB Exchange, uprzednio znanej jako St. Petersburg Exchange). Źródłem wieści jej dotyczących były dokumenty pochodzące z Moskiewskiego Trybunału Arbitrażowego, w których giełda z Petersburga występuje jako strona pozwana. Wynikało z nich, że złożyła ona jakoby wniosek o ochronę przed wierzycielami.
Ochrona taka mogłaby być w jej przypadku o tyle na miejscu, że kilka tygodni temu została ona objęta amerykańskimi sankcjami. Tymczasem dotąd specjalizowała się ona właśnie w cudzoziemskich obligacjach i papierach wartościowych, rozliczanych w euro i dolarach.
„Pogłoski o mojej śmierci są mocno przesadzone”
~ Mark Twain
W efekcie tego, na początku listopada obrót na giełdzie został zawieszony, przynajmniej w odniesieniu do zagranicznych akcji – międzynarodowi pośrednicy przestali bowiem obsługiwać transakcje je obejmujące.
Wieść o planach dotyczących niewypłacalności w tych warunkach rozniosła się lotem błyskawicy pośród zainteresowanych, powodując gwałtowne załamanie cen akcji Giełdy Petersburskiej – która sama jest spółką akcyjną, i również notowaną na giełdzie, tyle że moskiewskiej. Kurs jej akcji natychmiast spadł o ponad 30%.
Zobacz też: Zarobił na Dogecoinie, pozwał go Netflix – czyli przygody psychicznie zaburzonego producenta filmowego
Wrogowie podrzucili, aby nas skompromitować
Wywołało to szybką reakcję zarządu Giełdy, który stanowczo zdementowała pogłoski, kategorycznie zaprzeczając doniesieniom o bankructwie i zapewniając, że znajduje się ona w stabilnej sytuacji finansowej. Odrobinę poprawiło to notowania jej akcji, które po załamaniu poczęły rosnąć – nie odzyskały jednak całości strat, kończąc dzień ze stratą 9,5%. I nie bez powodu.
Oświadczenie to, co prawda – a w przeciwieństwie do większości podobnych komunikatów pochodzących z Rosji – nie musi stanowić zupełnego mydlenia oczu. Prawdą jest bowiem, że Giełdy nie obciążają żadne istotne długi – co nie dziwi w kontekście jej modelu biznesowego, polegającego na obsłudze transakcji i pobieganiu od nich opłat.
„Nie wierzę w informacje niezdementowane”
~ książę Aleksander Gorczakow
Z pewnością natomiast zapewnienia o jej „stabilnej” sytuacji finansowej można uprzejmie określić jako nieco przesadzone, jeśli wziąć pod uwagę, że sankcje podcięły jej główne źródło dochodów.
Pogłoski o jej bankructwie określono jako będące efektem działalności oszustów, którzy mieli złożyć sfałszowany, kłamliwy wniosek to sugerujący. Moskiewski Trybunał Arbitrażowy miał przy tym odmówić przyjęcia owych dokumentów, zaś giełda zapewniła, że będzie dążyła do ścigania ich autorów.
Może Cię zainteresować: