Brytyjski pisarz Douglas Adams w swoim humorystycznym cyklu powieściowym zatytułowanym „Autostopem przez Galaktykę” („The Hitchhiker’s Guide to the Galaxy„) opisał urządzenie na nazwie „napęd nieprawdopodobieństwa” wykorzystywane przez statki kosmiczne do międzygwiezdnych podróży. W skrócie maszyna ta generowała mnóstwo zupełnie nieprawdopodobnych alternatywnych rzeczywistości wykorzystując później tą z nich, która akurat pasowała do planów kosmicznych podróżników. Ostatnio można odnieść wrażenie, że gdzieś w jakimś tajnym laboratorium ktoś przeprowadza próby prototypu takiego napędu nieprawdopodobieństwa, bo na rynkach zaczynają dziać się rzeczy, których wcześniej zostałyby uznane za o ile nie niemożliwe, to za bardzo mało prawdopodobne (w alternatywnym ujęciu „ktoś majstruje przy Matrixie”). To takich wydarzeń należy z pewnością spadek ceny ropy naftowej do – uwaga! uwaga! – minus 37,6 dolarów do czego doszło na Nowojorskiej Giełdzie Towarowej (NYMEX) w poniedziałek.
Wcześniej zdążyliśmy się już trochę przyzwyczaić, że stopy procentowe albo rentowność obligacji mogą być ujemne, ale z ujemnymi cenami surowców generalnie nie mieliśmy wcześniej do czynienia (chociaż bywały precedensy w przypadku cen energii elektrycznej w krajach z rozbudowanymi instalacjami do pozyskiwania energii ze słońca i wiatru w sytuacjach przedłużającej się słonecznej i wietrznej pogody). Gwoli wyjaśnienia, taką cenę osiągnął w poniedziałek kontrakt na cenę baryłki ropy West Texas Intermediate (WTI) o majowym terminie rozliczenia.
Kontrakty o późniejszych terminach wygaśnięcia zachowały się bardziej konwencjonalnie zachowując niskie ale dodatnie ceny. Baryłka ropy (WTI) w kontraktach wygasających za rok kosztowała ponad 30 dolarów, co sugeruje, że rynek wierzy, że sytuacja do której doszło w minionym tygodniu była wyjątkowa i w przyszłości dojdzie do jako takiej normalizacji sytuacji (innymi słowy nie należy się przyzwyczajać do myśli, że na stacjach benzynowych będą nam płacić za tankowanie).
Od strony fundamentalnej przyczyną szokujących wydarzeń minionego tygodnia był oczywiście wpływ wywołanego pandemią koronawirusa spadku popytu na ropę, który nałożył się na skomplikowaną pokerową rozgrywkę toczoną wcześniej przez trzech głównych graczy na światowym rynku ropy naftowej: Stany Zjednoczone, które dzięki rewolucji łupkowej stały się największym producentem ropy na świecie, Arabię Saudyjską, która może się pochwalić najniższymi kosztami wydobycia oraz Rosję.
Wybuch pandemii zmusił te kraje do zawarcia porozumienia o ograniczenia wydobycia, do którego wcześniej nie były skłonne, ale porozumienie to ma obowiązywać dopiero od początku maja i zresztą jak zwykle w takich przypadkach nie jest oczywiście jasne, jak będzie z jego przestrzeganiem. Przy obecnych cenach ropy amerykańskim „łupkarzom” grożą bankructwa (i być może przejęcia przez duże koncerny), a dla tradycyjnych producentów – szczególnie Rosji – zamykanie szybów naftowych wiąże się z kosztami (późniejsze przywrócenie produkcji do poprzedniego poziomu jest problematyczne i wymaga poniesienia określonych nakładów). Dodatkowo w krajach o rozproszonej produkcji problemem jest rozdzielenie kwot redukcji wydobycia pomiędzy różnych producentów. Z tego puntu widzenia, jeśli do restartu gospodarki światowej szybko nie dojdzie, powtórzenie się kwietniowych paroksyzmów w następnych miesiącach – w świetle zapełniających się magazynów ropy – nie może być już postrzegane jako niemożliwe.
Niezależnie od powyższego podobne do obecnej – chociaż nie tak skrajne – sytuacje z przeszłości, w których na rynku ropy naftowej pojawiało się silne „contango” (ceny dalszych kontraktów znacząco wyższe o cen kontraktów o bliższych terminach wygaśnięcia), zwykle sygnalizowały bliskość ważnego dołka cen ropy naftowej. Tak było w 1986 roku (tuż przed katastrofą w Czarnobylu), w czerwcu 1998 roku (2 miesiące później Rosja okazała się niezdolna do obsługi części zadłużenia de facto bankrutując), w grudniu 2008 w trakcie Wielkiej Recesji oraz ostatnio w lutym 2016.
W każdym z tych 4 historycznych przypadków kilkanaście-dwadzieściakilka miesięcy później ropa drożała o przynajmniej 100 proc. w porównaniu do ceny z kryzysowego dołka (chociaż oczywiście teraz można się zastanawiać, co oznacza 100 proc. wzrost z poziomu -37,5 dolara).
Kryzys, który na rynku ropy naftowej powstał w wyniku spadku popytu wywołanego pandemią koronawirusa przełożył się w minionym tygodniu na silny spadek ceny popularnego ETF-u (Exchange Traded Fund) „United States Oil” do najniższego poziomu w jego sięgającej 2006 roku historii. ETF ten próbuje naśladować kurs ropy naftowej (WTI). Jego kurs, który na początku stycznia przekraczał 13 dolarów spadł do 2,51 dolara osiągając w ten sposób dolnego ograniczenie kanału 14-letniego trendu spadkowego. To już trzeci w okresie ostatnich 12 lat epizod podobnego załamania sprowadzającego kurs tego ETF-u do historycznych dołków. W dwu poprzednich przypadkach kurs odbijał później w górę o ok. 100 proc. w ciągu 26-32 miesięcy po ustanowieniu dołka paniki i można sobie wyobrazić, że obecne będzie podobnie, jeśli pandemia latem wygaśnie, a światowa gospodarka zacznie wracać do normy. Oczywiście z praktycznego punktu widzenia problemem jest w miarę dokładnym wyznaczenie tego dołka, bo przy obecnej dynamice rynku pomyłka nawet kilka dni może wygenerować szybko kilkudzisięcioprocentowe straty, więc jest to zabawa dla amatorów podejmowania dużego ryzyka.
Można również zwrócić uwagę, że relacja pomiędzy ceną ropy naftowej a S&P 500 nie była tak niska jak ostatnio (nawet jeśli pominiemy ostatni epizod ujemnych cen) od przynajmniej czasów Wojny Secesyjnej w USA, od kiedy to dostępne są stosowne dane. Wykres względnej siły (ilorazu) ceny baryłki ropy i wartości S&P 500 można umieścić w obrębie 140-letniego kanału trendu spadkowego. Jego dolne ograniczenie osiągane było ostatnio pod koniec 1998 roku (po kryzysie azjatyckich i kryzysie rosyjskim) a wcześniej w 1929 roku, a więc tuż przez początkiem Wielkiej Depresji i późniejszej II Wojny Światowej (podczas które ropa naftowa stała się bardzo poszukiwanego towarem strategicznym).
Rynki akcji były na tle szaleństwa rozgrywającego się na rynku ropy naftowej oazą spokoju, ale i tak te perturbacje przełożyły się na przełamanie przez WIG-20 linii wsparcia rozpoczętego miesiąc wcześniej krótkoterminowego trendu wzrostowego.
Na dwu przeciwległych biegunach siły znajdowały się ostatnio dwa indeksy sektorowe warszawskiej giełdy: WIG-GAMES (zdominowany przez 4 spółki: CD Projekt ok. 40 proc., Ten Square Games ok. 29 proc., 11 bit studios ok. 19 proc. oraz PlayWay ok. 11 proc.), który kasując całe poniesione w wyniku kryzysu straty powrócił w minionym tygodniu do ustanawiania nowych historycznych szczytów:
… oraz WIG-BANKI, który spadał na nowe 11-letnie dołki:
To ostatnie mogło niepokoić ze względu na kluczowe znaczenie sektora bankowego dla całego krajowego systemu finansowego. Bardzo silny pozostawał krajowy rynek obligacji skarbowych, gdzie trwały zakupy prowadzącego polskie „quantitative easing” NBP. W minionym tygodniu rentowności 10-letnich obligacji polskiego rządu zeszły na nowe historyczne minima, co było ewenementem na skalę europejską.
Złoty był w minionym tygodniu generalnie stabilny, ale średni kurs dolara i euro względem polskiej waluty nadal przebywał w okolicach kluczowej 20-letniej linii oporu, w którą zawsze uderzał od dołku w trakcie kolejnych kryzysów.
Jeśli – jak tego można oczekiwać – pandemia wygaśnie na w Polsce i na świecie w ciągu najbliższych tygodni (do lata), to być może obecna sytuacja okaże się być dobrym momentem do sprzedaż walut i odkupienia przecenionego złotego. Na razie – jak się wydaje – jej europejskie epicentrum czyli włoska Lombardia minęła „półmetek”, za który można uznać sytuację, w której liczba „zamkniętych” przypadków (wyzdrowiali i zmarli) zaczyna być wyższa niż liczba „otwartych” przypadków (ciągle chorujący):
Jeśli chodzi o nasz kraj, to na razie nie doszło to jeszcze do przełomu, a dzienna liczba nowych potwierdzonych przypadków zarażenia wirusem SARS-CoV-2 weszła jak się wydaje na plateau. Spośród 4 krajów, których ścieżki liczby zarażonych były najbardziej podobne do polskiej – Czechy, Norwegia i Szwecja – sytuacja już uległa zdecydowanej poprawie w tych dwu pierwszych i zgodnie z oczekiwaniami była najgorsza w „liberalnie” podchodzącej do kwarantanny Szwecji.
Jeśli chodzi o resztę świata, to pojawiają się nowy liderzy ponurego zestawienia dynamiki pandemii. Jeśli uszeregujemy wszystkie kraje świata pod względem tygodniowej dynamiki całkowitej liczby potwierdzonych przypadków zarażenia (niebieskie paski na poniższym obrazku) u przyjrzymy się krajom z czołówki takiej listy, który już mają dużą liczbę zarażonych (czerwone paski), to znajdziemy tam takie kraje jak Rosja, Brazylia, Indie, Peru, Arabia Saudyjska, Meksyk czy Singapur (który jeszcze kilka tygodnie temu był podawany jak wzór do naśladowania, jeśli chodzi o sposoby walki z epidemią). Co niepokoi, to przyspieszające szerzenie się epidemii nie tylko w Rosji, ale również u dwu innych naszych sąsiadów: na Ukrainie i Białorusi.
Wojciech Białek, K(NO)W FUTURE