Jeśli ktoś pomyślałby, że aktualna polityka na Bliskim Wschodzie nie zdoła już niczym zaskoczyć, niestety będzie zawiedziony. Jemen ogłosił mianowicie., że oficjalnie znajduje się w konflikcie z Izraelem i wypowiada mu wojnę. Ot, tak.
Informacja ta na pierwszy rzut oka brzmieć może cokolwiek absurdalnie. Jakie bowiem znaczenie może mieć deklaracja wypowiedzenia wojny ze strony upadłego kraju, najbiedniejszego w świecie arabskim, odległego od Izraela o ponad dwa tysiące kilometrów (i to w linii prostej) i cały czas toczonego konfliktem wewnętrznym?
Zobacz też: Włochy: podwyżka podatków dla wynajmu krótkoterminowego
Yemen… wait, who…?
Pytanie powyższe bynajmniej nie jest jednak wyrazem lekceważenia tego kraju, wynika bowiem z konieczności uściślenia. To znaczy – kto konkretnie złożył deklarację wojny, skoro Jemen jako jednolity organizm polityczny nie istnieje. Kraj ten co najmniej od 2015 roku rozdzierany jest przez nieustającą, endemiczną wojnę domową, w którą z mniejszym lub większym entuzjazmem angażują się bliżsi i dalsi sąsiedzi.
Naprzeciw siebie w konflikcie tym stoją: sunnicki prezydent Hadi oraz jego stronnicy, szyicki (a dokładniej – zajdycki) ruch Hutich oraz separatystyczna Południowa Rada Tymczasowa. Ten pierwszy wspierany jest przez Arabię Saudyjską, ci drudzy – przez Iran, zaś ta trzecia – przez Zjednoczone Emiraty Arabskie. Na to wszystko nakłada się działalność lokalnych struktur Al-Kaidy Półwyspu Arabskiego oraz miejscowego odłamu Państwa Islamskiego, a także licznych frakcji lokalnych i plemiennych.
Wszystkie biorące w niej udział strony deklarują oczywiście, że to właśnie one reprezentują naród oraz prawdziwy i legalny rząd Jemenu, cała reszta zaś to niegodni uzurpatorzy, zdrajcy, marionetki obcych mocarstw lub heretycy. Słowem, nihil novi sub sole.
Zobacz też: Nowy przewodniczący Izby Reprezentantów USA wybrany. Jak to wpłynie na krypto-sferę?
Oś oporu
Ze wspomnianego grona po zaszczyt bycia tym, kto oficjalnie wypowie wojnę Izraelowi, postanowili sięgnąć Huti. Jest to wydarzenie tym bardziej zauważalne, że formalne deklaracje wojenne są dziś absolutną rzadkością. Współczesne konflikty, nawet w przypadku jawnie agresywnych najazdów, są dziś określane jako „operacje specjalne”, „misje pokojowe” etc. i przynajmniej oficjalnie nie stanowią one działań wojennych.
Nawet uprzednie konflikty państw arabskich z Izraelem, mimo powszechnego poparcia w świecie muzułmańskim, odbywały się bez formalnego wypowiedzenia wojny (ani, w istocie, żadnych innych formalności, które sobie po prostu odpuszczano).
Fakt zdecydowania się na taki krok przez Hutich nie będzie w istocie niczym zaskakującym, biorąc pod uwagę, że – podobnie jak Hamas i Hezbollah – należą oni do szeregu milicji zbrojnych wspieranych przez arcywroga Izraela, Iran. Od lat irańskie oddziały Kuds (dosł. „Siły Jerozolimy” – czyli formacje Pasdaranu, Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej, odpowiedzialne za nieoficjalne operacje militarne i organizacyjne za granicami) budują sieć podobnych im, sprzymierzonych ugrupowań po całym Bliskim Wschodzie.
Zobacz też: Na front za wywołanie zamieszek. Echa antyżydowskich wystąpień w Dagestanie
Duch ochoczy, ale ręce za krótkie
Na płaszczyźnie militarnej działania Hutich będą w oczywisty sposób symboliczne.
Podejmują oni próby dokonywania ostrzału Izraela za pomocą rakiet balistycznych (które otrzymali, rzecz jasna, z Iranu), jednak bez oszałamiających sukcesów. 11 dni temu operujący na Morzu Czerwonym amerykański niszczyciel, USS Carney, zestrzelił serię wystrzelonych z Jemenu pocisków rakietowych. Z kolei dzisiaj izraelska obrona przeciwlotnicza nad południowym portem Eljat zniszczyła inny obiekt wystrzelony z kierunku Jemenu.
Prócz tego, jak wiele innych ugrupowań (takich jak afgańscy Talibowie czy niektóre irackie czy syryjskie milicje), Huti deklarują gotowość bezpośredniego udziału w walkach. Deklaracje takie mają naturalnie charakter, cóż, deklaratywny, ich znaczenie praktyczne bowiem jest w dużej mierze żadne. Ani bowiem obecnie się rozpoczynające oblężenie Gazy, ani żadną poprzednią wojnę izraelsko-arabską nie rozstrzygnęła oraz nie rozstrzygnie liczebność lekko uzbrojonych kombatantów (a z takich składają się formacje, którymi dysponują chętni).
Działania Hutich zatem nie jawią się jako przesadnie poważne i (w odróżnieniu od tych, które może podjąć np. Hezbollah) nie wydaje się, aby mogły one mieć jakikolwiek wpływ na przebieg konfliktu.
Zobacz też: Śmierć czerwonego dygnitarza. Co może oznaczać zagadkowy zgon premiera?
Stosunki dobrosąsiedzkie
Patrząc jednak na sprawę w bardziej długofalowej perspektywie, nie od rzeczy wydawać się może wniosek, że i owszem, jemeńska (czy też zajdycka) proklamacja, z fanfarami obwieszczająca wojnę, i owszem, może mieć znaczenie (i to nie tylko w sensie humorystycznym). Znaczenie to dostrzegalne będzie natomiast bardziej w politycznym niż militarnym spektrum.
Przede wszystkim odnotować tutaj należy, że o ile Izrael jest dla Hutich adwersarzem symbolicznym i propagandowym, o tyle faktycznym, śmiertelnym wrogiem ich ugrupowania jest ród Saudów i ich monarchia. Nawet jeśli aktualnie nie toczą się między nimi aktywne walki, to możliwość ich wznowienia zawsze istnieje. Również dla Iranu wrogiem znacznie bardziej praktycznym niż Izrael jest właśnie Arabia Saudyjska.
Ogłoszone przez Hutich wypowiedzenie wojny postawić może w bardzo niezręcznej sytuacji tę ostatnią. Jej władca będzie miał bowiem do wyboru albo torpedować ich działania, albo też je tolerować. Pierwsza z opcji oznaczałaby propagandową katastrofę i upadek autorytetu Saudów w świecie arabskim (do przywództwa w którym aspirują). Druga z kolei pokazem bezsilności i oddaniem palmy pierwszeństwa wrogowi (Iranowi).
Zobacz też: Boeing zhakowany, twierdzi gang. Firma nabrała wody w usta
W tym błazeństwie jest metoda
Owo podważenie pozycji przełożyłoby się również na pozycję i autorytet zależnego od saudyjskiego poparcia prezydenta Hadiego, z którym Huti walczą o władzę. Stawiałoby to w jeszcze gorszej pozycji Południową Radę Tymczasową, której protektor, Zjednoczone Emiraty Arabskie, niedawno znormalizował swoje stosunki z Izraelem. Tym samym ruch Hutich za pomocą strzelistego, ale jednak (w dużej mierze) pustosłowia, zdołałby radykalnie poprawić swój autorytet polityczny w Jemenie.
Z kolei Iran, za pomocą swojego aktora-proxy, w skuteczny sposób wbija klin w szeregi krajów mu niechętnych – do tego grona zaliczają się zarówno Izrael, Arabia Saudyjska, jak i Emiraty. Teraz Emiraty w oczywisty sposób będą musiały unikać tematu wspomnianej normalizacji stosunków z Izraelem, zaś rozmowy o podobnej normalizacji pomiędzy Izraelem a monarchią saudyjską stały się praktycznie niemożliwe, przynajmniej w najbliższej przyszłości.
W ten sposób, jakkolwiek wypowiedzenie przez Hutich wojny Izraelowi może wydawać się działaniem z zakresu propagandowego błazeństwa i fanfaronady, to w dłuższej perspektywie może ono okazać się całkiem umiejętnym ruchem politycznym.
Może Cię zainteresować: