Kolejka do Ligi Mistrzów. Za największymi klubami Europy stoi Lech Poznań. Na swoim terenie jest królem. Ma najlepsze fury i najlepsze dziewczyny, ale próba prześlizgnięcia się do elity najprawdopodobniej skończy się fiaskiem. Może tym razem się uda? Bramkarz patrzy, mierzy wzrokiem, ocenia ubogi strój i sportowe buty. Ten klub nie jest dla nas. Jeszcze nie. Czas wrócić do studenckiego lokalu z tanim piwem. W pierwszym meczu z Crveną Zvezdą mistrzowie Polski przegrali 1:3 i przed rewanżem są w beznadziejnej sytuacji.
Crvena Zvezda wypunktowała Lecha. Awans wisi na włosku
Pierwsze minuty pokazały dokładnie to, czego mogliśmy się spodziewać i co mogliśmy sobie wyobrażać. Goście wyszli na boisko i od razu zaczęli grać szefów. Jakby na wstępie chcieli usadzić piłkarzy Lecha na miejscu siedzącym. Piłkarze Crvenej Zvezdy przejęli inicjatywę, czego potwierdzeniem był gol Rade Krunicia. Dodajmy: zdobyty po przepięknej zespołowej akcji. Kiedy Serb strzelał, a Cherif Ndiaye efektownie asystował, obrońcy Lecha nie mieli nic do powiedzenia. Za szybko, za dokładnie. Jedynym, który rzeczywiście mógł zrobić coś więcej był bramkarz – Bartosz Mrozek – ale piłka przelała się po jego rękawicach i wpadła do siatki.
To był trudny moment. Część kibiców pewnie załamała ręce. Okej, po prostu jesteśmy za słabi. Na szczęście piłkarze Lecha mieli w sobie zdecydowanie więcej ikry. Gol dla gości, zamiast podłamać, zmotywował.
I jeśli chodzi o wielkie rzeczy Serbów w pierwszej połowie, to byłoby na tyle. Oprócz pojedynczych wyjść, przebłysków, sztuczek, to Lech miał inicjatywę. To Lech próbował, grał z większym polotem. I to Lech strzelał. Konkretnie Mikael Ishak, który w kliniczny sposób wykorzystał genialnie dośrodkowanie Joao Moutinho. Kąt był ostry, ale jeszcze ostrzejszy był snajperski instynkt Szweda. Powiało optymizmem.
Początek drugiej połowy był jednak jednocześnie początkiem końca o korzystnym wyniku. Najpierw, po zamieszaniu w polu karnym, do bramki ponownie trafił Krunić, a kropkę nad „i” postawił Bruno Duarte, strzelając gola w piątym kolejnym spotkaniu Crvenej. Wszystko wróciło do normy. Wypełniony stadion przy Bułgarskiej oglądał bęcki od europejskiego średniaka, czyli miana, do którego polskie kluby wciąż aspirują. A który sukcesy w Lidze Konferencji nieco zakłamują.
Elita wciąż nie dla nas
Polska piłka klubowa przeżywa rozkwit, jakiego na tę skalę jeszcze nie widzieliśmy. Nasze kluby dochodzą do ćwierćfinałów Ligi Konferencji. Dziarsko pniemy się w rankingu UEFA, zostawiając za plecami kraje, które jeszcze kilka lat temu były zdecydowanie poza zasięgiem. Należy jednak zdać sobie sprawę z jednej ważnej rzeczy. Liga Konferencji w porównaniu z Ligą Mistrzów to jednak zupełnie inne miejsce. Ta pierwsza, trochę jak zabawa w klubie studenckim. Kupony na szoty, hostessy wciągające przechodniów z ulicy i DJ Bolek za konsoletą. Ta druga – ekskluzywny lokal w podziemiach gigantycznego hotelu, tylko dla elity.
Zbieżności jest sporo. Jest tak samo dobra zabawa, ale na „trochę” innych zasadach. No i próg wejścia, pieniądze, prestiż, elitarność – to jednak inna planeta.
Szanse w rewanżu? Oczywiście są, bo piłka jest okrągła, dopóki jest w grze i tak dalej… Natomiast odrobienie dwubramkowej straty w piekle, jakim jest stadion w Belgradzie, graniczy z cudem. Kluby, które ostatnio tam wygrywały? PSV Eindhoven (męczyło się i zwyciężyli 3:2) i FC Barcelona (wygrała 5:2). Nic więc dziwnego, że popularny bukmacher za każde 100zł postawione na awans Lecha, płaci 1750zł.
Nie ta liga. Za mało eleganckie buty, za tani garnitur i krawat z matury. Spróbujmy za rok. Może ochroniarz nie zauważy.