W Szkocji już go pożegnali. W Rumunii wciąż go szanują. A w Warszawie? Czekają, czy Dariusz Mioduski sięgnie głębiej do kieszeni. Bo temat Ianisa Hagiego – tak, tego Hagiego, syna Gheorghe – wcale się nie zakończył. Potomek legendy wciąż może trafić na Łazienkowską. Pytanie – dlaczego wciąż nie znalazł nowego klubu i czy warto zapłacić mu rekordową w Ekstraklasie pensję?
Czy Ianis Hagi trafi do Legii Warszawa? Tak, jeśli sięgną głębiej do kieszeni
Mimo że od odejścia z Rangersów minęło już kilka tygodni, a sam zawodnik odbył całą trasę medialną między dyplomatycznymi wypowiedziami o „spokojnym wyborze” a ofertami z Bliskiego Wschodu, Legia Warszawa wciąż pozostaje w grze. Ale stawka jest jasna: milion euro za podpis i 600 tysięcy euro rocznie.
Saga zaczęła się zaraz po zakończeniu sezonu 2024/25. Ianis Hagi, po takim sobie sezonie w Rangers (4 gole i 7 asyst w 23 występach ligowych), nie dostał oferty przedłużenia kontraktu i stał się wolnym zawodnikiem.
Już w czerwcu rumuńskie DigiSport informowało, że Legia jest jednym z klubów, które złożyły zapytanie. Wtedy określano to jako „nieoczekiwany ruch”, bo – jak twierdziły media – Hagi miał też propozycje z większych lig. Ale właśnie wtedy głos zabrał sam zawodnik.
„Nie chcę się spieszyć. Rozmawiam z Legią i innymi klubami. Chcę znaleźć trenera i środowisko, które pozwoli mi wrócić do formy i rozwinąć się.”
„Transfer do Legii krokiem wstecz”
Wydawało się, że wszystko zmierza do finału. Ale potem na scenę wkroczył Ciprian Marica, były reprezentant Rumunii, i wrzucił nieco chłodnej wody: „Nie wiem, czy Legia to właściwy wybór. Może to krok wstecz. Ale czasem trzeba się cofnąć, żeby się odbić. Ianis potrzebuje gry, zaufania i trenera, który stanie za nim murem.”
Kiedy sprawa zaczęła przygasać, wypowiedział się Gheorghe Hagi, czyli tata. I uciął temat Rangersów raz na zawsze: „Nie róbmy z tego kabaretu. Ten rozdział jest zamknięty. Ianis nie wróci do Glasgow.” Jednocześnie podkreślił, że to syn podejmie decyzję. Ale decyzja decyzją – a cena? Cena już dawno została wystawiona.
W rozmowie z fanatik.ro agent zawodnika, Arcadie Zaporojanu, potwierdził:
„Zaproponowałem Legii warunki. 600 tysięcy euro rocznie i milion za podpis. Właściciel najpierw odmówił, potem powiedział, że rozważy. Rozmawialiśmy nawet w ostatnich dniach. Sprawa wciąż jest otwarta.”
Hagi w Legii – Pewniak czy jednak ryzykowna inwestycja?
Legia wie, że nie kupuje kota w worku. Hagi ma doświadczenie z Serie A (Fiorentina), ligi belgijskiej (Genk), szkockiej (Rangers) i z reprezentacji Rumunii (47 meczów, 6 goli). A nowy trener „Wojskowych”, Edward Iordanescu, zna go doskonale z kadry. Pracowali razem 15 razy – Iordanescu wie, co potrafi Ianis, jeśli tylko jest zdrowy.
A jest. Sam zawodnik zapewnił niedawno: „Czuję się dobrze, trenuję, wróciłem po kontuzji. Jestem gotowy.”
Piłka leży teraz po stronie Legii. I pytanie brzmi: czy warto? Hagi to nazwisko, marketing, doświadczenie i potencjał – ale też ryzyko, brak stabilności i wysoki koszt. Czy to „krok wstecz”? Dla piłkarza – być może. Dla Legii? Raczej krok w przód, ku piłkarzom, którzy wciąż są relatywnie młodzi i – jeśli odpalą – mogą zostać sprzedani z zyskiem.
Jeśli polska piłka klubowa chce rozwijać się jeszcze bardziej dynamicznie, musi podejmować takie ryzyko. Korzystać z momentum. Z tego, że aktualnie jest w peaku niewidzianym… chyba nigdy wcześniej? Jeśli tylko jest chętny – powinni go wziąć. Zapłacić, ile chce. Po Europie pójdą wici, że poważny piłkarz z poważnej ligi wybrał właśnie grę w Ekstraklasie. Transfer Hagiego może otworzyć kolejne furtki. Nie chodzi o jego nazwisko. Chodzi o precedens.
Do tej pory Ekstraklasa zwykle albo wychowywała, albo promowała piłkarzy szerzej nieznanych, albo odbudowywała podupadłych. Hagi nie pasuje do żadnej z tych grup. I o to właśnie chodzi.