Felix Baumgartner – bohater nieba, który nie wrócił na ziemię

Felix Baumgartner. Człowiek, który kiedyś spadł z kosmosu i przeżył, tym razem nie miał tyle szczęścia. Austriak zginął w wypadku na swojej paralotni w centralnych Włoszech. Miał 56 lat. Do tragicznego zdarzenia doszło w Porto Sant’Elpidio, gdzie jego maszyna spadła w pobliżu hotelowego basenu. Przyczyny wypadku? Na razie niejasne. Burmistrz miasta, Massimiliano Ciarpella, zasugerował, że Felix mógł w powietrzu zasłabnąć lub dostać ataku.

Felix Baumgartner – człowiek, który przebił dźwięk

“Składamy kondolencje rodzinie i bliskim człowieka, który był symbolem odwagi i pasji do ekstremalnych lotów” – powiedział Ciarpella. I trudno się z nim nie zgodzić. Baumgartner nie był zwykłym sportowcem. On flirtował ze śmiercią, balansował na granicy fizyki i zdrowego rozsądku. A potem – z uśmiechem – z tej granicy zeskakiwał.

Najgłośniejszy wyczyn? Oczywiście ten z 2012 roku, gdy wskoczył do historii – dosłownie. Wysoko nad Nowym Meksykiem, 38 kilometrów nad ziemią, wyskoczył i stał się pierwszym człowiekiem, który przełamał barierę dźwięku w swobodnym spadaniu. “To trudne do opisania, bo tego nie czujesz” – mówił po wszystkim. W czasie tej misji jego prędkość przekroczyła 1343 km/h, czyli więcej niż większość myśliwców.

Co ciekawe, podczas tej szalonej podróży zaczął się niekontrolowanie obracać – przez 13 sekund był w niebezpiecznym korkociągu. Ale przetrwał. Bo to był właśnie Felix. “Kiedy stoisz na szczycie świata, czujesz się bardzo pokornie. Nie myślisz już o rekordach czy danych naukowych. Myślisz tylko o jednym – żeby wrócić żywy” – powiedział po lądowaniu.

Zanim stał się ikoną, był spadochroniarzem w austriackim wojsku. Potem był już tylko ogień – skoki z mostów, wieżowców, pomników, a nawet ze słynnego Chrystusa w Rio. Latał przez kanał La Manche, lądował na Petronas Towers w Malezji, a w ostatnich latach wykonywał karkołomne ewolucje jako pilot śmigłowca w grupie Flying Bulls.

Legenda bez hamulców – dosłownie i w przenośni

Felix nie był święty. W 2010 roku dostał 1500 euro grzywny za to, że uderzył kierowcę ciężarówki w twarz w trakcie kłótni drogowej. A jego kontrowersyjne poglądy polityczne nieraz wywoływały burze w mediach. Ale jego śmierć to nie miejsce na ocenianie. To moment, by przypomnieć, że “czasem trzeba wznieść się bardzo wysoko, by zobaczyć, jak mali jesteśmy”. To jego słowa. I trudno o lepsze epitafium

Baumgartner żył tak, jak skakał – z rozmachem, bez kalkulacji, z sercem na dłoni i adrenaliną we krwi. Odszedł w powietrzu, w swoim żywiole. I pewnie właśnie tak chciał.