Wiele wskazuje na to, że dojrzewa wybuch kolejnej wojny. Wenezuela, Gujana i Brazylia oficjalnie podnoszą gotowość bojową swoich sił pogranicznych i kierują tam tysiące kolejnych żołnierzy. Powodem jest rozpętany przez Wenezuelę „spór” graniczny z Gujaną, będący w istocie pretekstem do inwazji na tę ostatnią.
Doniesienia brazylijskiego wywiadu wojskowego, przekazane przez ministerstwo obrony tego kraju, wskazują, że pierwsza przygotowania wojskowe zaczęła Wenezuela. Do Caracas poleciał w związku z tym doradca prezydenta Brazylii, Luiza Inácio Lula da Silvy.
Źródło: Exército Brasileiro
Trudno jednak uciec od wniosku, że działania brazylijskiej armii – która również zaczęła przesuwać nad granicę jednostki stacjonujące w Amazonii – dość jasno pokazały, ile udało mu się zdziałać. Mają one oficjalnie zablokować szlaki komunikacyjne z Wenezueli do Gujany (których w okolicy jest bardzo niewiele).
Siły zbrojne Gujany, choć znacznie mniejsze od dwóch pozostałych krajów, również rozpoczęły przygotowania do wojny, koncentrując dostępne jednostki. Prezydent tego kraju, Irfaan Ali, niedawno odwiedził sporne terytorium i wykluczył możliwość jakichkolwiek ustępstw terytorialnych oraz zapowiedział twardą obronę spornych terenów.
Zobacz też: Mini-gorączka złota? Królewski metal najdroższy od 6 miesięcy. Co napędza ceny kruszcu?
Wizje wojny w dżungli
Wbrew pozorom nie musi to być niemożliwe. Wynik potencjalnego starcia, pomimo ogromnej różnicy potencjałów pomiędzy Wenezuelą i Gujaną, nie jest bowiem przesądzony.
Źródło: Xavier Granja Cedeño / Cancilleria Ecuador
Pomimo faktu, że wenezuelskie siły zbrojne są bardzo rozbudowane (na kredyt i za pomocą Rosji i Chin), ich faktyczna sprawność pozostaje niewiadomą, dotychczas zaś używano ich głównie jako podpory władzy reżimu w kraju. Gujana jest krajem wielokrotnie mniejszym, jednak cały teren potencjalnych zmagań, , pokrytej gęstymi lasami równikowymi, może skutecznie zniwelować jakąkolwiek przewagę dużych formacji pancerno-zmechanizowanych najeźdźcy.
Źródło: Exército Brasileiro
Nawet w przypadku pełnoskalowej wojny i udanego przedarcia się oddziałów inwazyjnych przez granicę Gujany, faktyczne kontrolowanie przez Wenezuelę zajętego terenu (i jednoczesna walka z żołnierzami gujańskimi oraz lokalnymi plemionami, przeważnie rządzącymi się niezależnie) wydaje się bardzo trudne do wyobrażenia. Jeśli nie w ogóle niemożliwa.
Zobacz też: Bank Centralny w oparach absurdu. Prezes broni „New Age’u”?
Grab zabrabione
Wenezuela twierdzi, że należy jej się 2/3 terytorium Gujany. Ot, tak. Utrzymuje, że ma prawa do terenów Essequibo, położonych na wschód od rzeki o tej samej nazwie i zajmujących powierzchnię 159 tys. km². Od ponad wieku (czyli od arbitrażu w 1899 r. i delimitacji granicy z Wielką Brytanią, podówczas władającą tym terytorium) należą one do Gujany, co niedawno podtrzymał też wyrok Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości w 2020.
Źródło: AFP
Rząd Wenezueli zapowiedział jednak, że 3. grudnia bieżącego roku przeprowadzi referendum, w którym mieszkańcy (Wenezueli, nie rzekomo spornego terytorium Gujany) będą mogli się wypowiedzieć, czy kraj oficjalnie powinien wystąpić z roszczeniami do terytorium sąsiada.
Biorąc pod uwagę fakt, że Wenezuela jest autorytarną, socjalistyczną dyktaturą, referendum to (podobnie jak wszystkie inne tam organizowane) okaże się najprawdopodobniej bezwartościowe, zaś jego „wynik” będzie z góry ustalony przez reżim.
Źródło: AFP
Ten ostatni kierowany jest przez prezydenta Nicolasa Maduro – rozpaczliwie wprost nieudolnego, a przy tym równie skłonnego do tępej brutalności, co operetkowych gestów. Maduro uważa się przy tym za serdecznego sojusznika Rosji, którą wspiera politycznie w kwestii agresji na Ukrainę.
Cała Wenezuela pozostaje zaś zrujnowana latami niekompetentnych rządów, toczona jest przez głód, biedę, rozszalałą przestępczość (notabene współpracującą z reżimem) i ucieczkę milionów Wenezuelczyków za granicę. W tym kontekście nietrudno przewidzieć powód, dla którego Maduro i jego ekipa nagle odkryli w sobie miłość do terytorium sąsiada oraz zapałali ochotą do wojny.
Zobacz też: SEC traci władzę? Dzień sądu nad samowolą urzędników
Ropa, misiu, ropa!
Zaledwie w tym tygodniu pojawiły się informacje, że Saipem, włoski koncern naftowo-gazowy, otrzymał dwa kontrakty na wiercenia podmorskie od władz Gujany. Inny kontrakt zdobył ExxonMobil poprzez swą spółkę zależną. Zarówno wody terytorialne tego kraju, jak i jego interior, obfitują w ogromnie bogate złoża surowej ropy.
Warto wspomnieć, że Wenezuela również posiada takie złoża, i to nawet większe – ich eksploatacja została jednak skutecznie „zarżnięta” przez dyletanctwo partyjnych działaczy, nominowanych przez reżim na szefów państwowego monopolisty naftowego, jak również rabunkowy styl eksploatacji i traktowanie firmy jako wiecznie pełnej skarbonki. Niewykluczone zatem, że reżim Maduro chce po prostu zagarnąć wybrzeże sąsiada wraz z jego infrastrukturą wydobywczą (której sam nie może pozyskać po tym, jak wypędził firmy naftowe i skonfiskował ich majątek).
Źródło: Saipem
Wydaje się jednak, że pomysł ten ma bardzo wątłe podstawy, biorąc pod uwagę słabość wenezuelskiej floty, jak również – potencjalnie – interwencję amerykańską (dla US Navy interwencja taka miałaby bardziej charakter akcji policyjnej niż operacji militarnej), niewykluczoną w kontekście inwestycji amerykańskich firm i ujawnionych przez władze gujańskie rozmów z USA na temat udostępnienia terenu pod bazę.
Może Cię zainteresować: