Zagadkowa eksplozja zbiornikowca. Śledztwo i próba ratunku jednostki, w tle pytania

Jak wiadomo, w ostatnią sobotę doszło do eksplozji gazowca MV Falcon. Statek ten, z pełnym ładunkiem LPG w zbiornikach ładunkowych, doświadczył wybuchu, a następnie pożaru – z uwagi na obecność ładunku w oczywisty sposób bardzo groźnego. Choć w pierwszych godzinach incydent wydawał się wręcz rutynowy, to w ciągu ostatnich dwóch dni zaczęło wokół niego narastać coraz więcej pytań. Jak na razie – pozostających bez odpowiedzi.

Dlaczego w ogóle eksplozja gazowca do przewozu LPG może być uznana za cokolwiek zbliżonego do „rutyny”. Ano dlatego, że doszło do niej na wodach Zatoki Adeńskiej. Czyli akwenu od niemal dwóch lat znajdującego się, wraz z Morzem Czerwonym, w centrum zakrojonej na ogromną skalę piracko-terrorystycznej działalności jemeńskiego ruchu Hutich, znanego też jako Ansar Allah. Wcześniej z kolei statkom płynącym po tych wodach „towarzystwa” dotrzymywali piraci somalijscy.

Co jednak wręcz zaskakujące, z tą eksplozją Huti mieli nie mieć nic wspólnego. Informacje te pochodzą przy tym nie od samych Hutich (wtedy bowiem ich wiarygodność byłaby wątpliwa), ale od unijnej misji wojskowej EUNAVFOR Aspides, w ramach której okręty państw UE (obecnie 4 jednostki) próbują eskortować żeglugę handlową przed atakami rzeczonych. Właśnie któryś z jej okrętów miał odebrać sygnał SOS z gazowca, i pomagać jego załodze w próbie opanowania sytuacji na pokładzie.

Tym razem to nie oni…

To jednak udało się w niepełnym stopniu. 24 osoby z jej składu ewakuowano, zaginione pozostają 2, zaś o uratowanie jednostki starać się ma, prócz okrętów unijnych, także jednostka wynajętego w tym celu kontraktora. Sam gazowiec wciąż zmaga się z ogniem na pokładzie, jednak zespoły gaśnicze mają go z powodzeniem schładzać – co ma znaczenie przede wszystkim z obawy o ciśnieniowe zbiorniki LPG i ich ewentualną wtórną (a przy tym znacznie większą) detonację.

Co jednak istotne – jak poinformowano, wbrew pierwszym doniesieniom na miejscu nie stwierdzono śladów ataku drona lub innego pocisku, zaś przyczyny eksplozji miały być całkowicie wewnętrzne. Oczywiste wydaje się pytanie, co w takim razie mogło się do tego przyczynić. Pewną wskazówkę sugeruje (choć tylko wskazówkę, w żadnej mierze nie pewną informację) analiza wcześniejszej aktywności tej jednostki oraz jej lokalizacji.

LPG w warunkach ekstremalnych

MV Falcon pływa pod banderą Kamerunu – jednego z państw tzw. taniej bandery. W sobotę statek ten transportował ładunek LPG z Soharu w Omanie do portu Dżibuti. Niedługo wcześniej zawijał jednak także do irańskiego portu Asaluyeh (gdzie znajduje się terminal gazowy). Sugerować to może, że jednostka zaangażowana jest w transport węglowodorów z krajów objętych sankcjami – co z kolei rzuca pewne podejrzenia na jej stan techniczny.

Takie bowiem, wyeksploatowane jednostki – których „nie żal” utracić w razie wpadki – najczęściej wykorzystywane są przez tzw. floty cieni. Z usług takowej do eksportu naftowego z ominięciem reżimu sankcyjnego korzysta nie tylko Rosja, ale też Iran. A do czego zdolne bywają takie jednostki, pokazał incydent z poniedziałku.

Odnotowano wówczas, że gazowiec transportujący LPG z naruszeniem sankcji, znajdujący się na wodach malezyjskich, dokonał bardzo ryzykownego przepompowania tego ładunku na inny statek – na morzu. W tych warunkach o nieszczęście bardzo łatwo.