Jak wynika z pojawiających się doniesień, w niedzielę Donald Trump znów znalazł się pod ogniem. Całkiem dosłownie. W jego klubie doszło bowiem do (przypuszczalnie?) kolejnego zamachu na niego.
Były i być może przyszły prezydent USA akurat znajdował się w swoim ośrodku golfowym, Trump National Golf Club w West Palm Beach na Florydzie, gdy doszło tam do strzelaniny.
Donald Trump (na razie) bezpieczny
Jak oświadczył rzecznik jego kampanii, Steven Cheung, „prezydent Trump jest bezpieczny po tym, jak w jego pobliżu padły strzały”.
Funkcjonariusze Secret Service mieli dostrzec i otworzyć ogień w kierunku zamachowca. Nie wiadomo jednak, czy zanim ten zdążył oddać strzały, czy też już „po fakcie”.
Syn b. prezydenta, Donald Trump jr poinformował, że w roślinności na terenie ośrodka odnaleziono karabin.
Miał to być „AK-47”. Mianem tym ogromne często, lecz nie do końca poprawnie określa się wszystkie karabinki typoszeregu AK.
Skądinąd – osobliwy wybór w przypadku chęci oddania dyskretnego strzału z daleka. A to właśnie mogło mieć miejsce, biorąc pod uwagę, że broń znaleziono w krzakach.
Do dwóch razy sztuka?
Zamachowca udało się ująć na miejscu. Zdołał on oddalić się poza ośrodek, jednak schwytano go na pobliskiej autostradzie I-95. Jego tożsamość, motywy i afiliacje pozostają, póki co, enigmatyczne.
Tym bardziej tajemniczo jawi się odpowiedź na pytanie, jakim w ogóle cudem udało mu się przedostać na teren silnie przecież strzeżonego obiektu.
Tym bardziej po doświadczeniach ostatniego zamachu. I wnioskach, jakie (oficjalnie przynajmniej) wyciągnięto wówczas z blamażu Secret Service.