Wojna o Tajwan jest blisko? 'Europa murem za USA’. Przełomowe manewry militarne na Indo-Pacyfiku

W tej części świata wojna jeszcze się nie zaczęła. Ale wszystko wskazuje na to, że wielu przygotowuje się, jakby miała wybuchnąć lada dzień. Aż 35 tysięcy żołnierzy z 19 państw rozstawiało HIMARS-y i symulowało operacje desantowe w australijskim interiorze. Wszystko to w ramach ćwiczeń Talisman Sabre 2025. Zdecydowanie nie były to „ćwiczenia jak każde inne”. Amerykanie mówią wprost. To odstraszanie. Demonstracja zdolności szybkiej odpowiedzi na kryzys w regionie Indo-Pacyfiku. Ćwiczenia były tym bardziej istotne w kontekście możliwej wojny o Tajwan.

Sojusznicy, ale tylko do momentu

Choć retoryka jest twarda, w rzeczywistości amerykańska strategia wobec Chin cierpi na deficyt zaufania. Zarówno ze strony partnerów, jak i w samym Waszyngtonie. USA nie mają żadnych formalnych zobowiązań traktatowych wobec Tajwanu, a mimo to oczekują od sojuszników, by byli gotowi stanąć z nimi ramię w ramię, gdyby Pekin zdecydował się ruszyć na wyspę.

Problem w tym, że Australia, Japonia, Korea Południowa czy Filipiny nie chcą dawać takich gwarancji. Ba, ostatnie doniesienia o naciskach Waszyngtonu na Canberrę i Tokio, by zobowiązały się do militarnego wsparcia w razie chińskiej inwazji, wywołały konsternację. I trudno się dziwić. Po początkowo zimnym prysznicu w sprawie Ukrainy, azjatyccy partnerzy pytają w duchu: a co, jeśli zostaniemy sami?

Trump, cła i niedomówienia

Donald Trump wciąż mówi o potrzebie twardszej postawy wobec Chin, ale jego polityka handlowa wobec Azji pozostaje nieprzewidywalna. Cła, których nie powstydziłby się najbardziej protekcjonistyczny prezydent lat 30., uderzają także w sojuszników. Filipiny dostały właśnie niewielką ulgę taryfową — z 20 na 19 procent. Japonia wynegocjowała spadek do 15. I to są ich „nagrody” za lojalność.

Nie dziwi więc, że w Tokio, Canberze i Manili strategiczne kalkulatory są dziś rozgrzane do czerwoności. Tajwan to problem wspólny — ale ryzyko, że USA nie dotrzymają słowa, już nie jest teoretyczne. Zbyt wielu widziało, jak wygląda „warunkowe wsparcie” w Europie Wschodniej.

Tajwan — niechciany punkt zapalny

Z punktu widzenia Pekinu Tajwan jest zbuntowaną prowincją, z prezydentem-separatystą na czele. Z punktu widzenia Waszyngtonu kluczowym punktem zapalnym, którego utrata oznaczałaby początek końca amerykańskiej dominacji w Azji. Dla Japonii czy Australii upadek Tajwanu to nie abstrakcja — to realne zagrożenie dla własnego bezpieczeństwa.

Dlatego mimo politycznych zgrzytów, współpraca wojskowa trwa. W czerwcu, w ramach ćwiczeń Kamandag, tajwańscy żołnierze trenowali ramię w ramię z Amerykanami, Filipińczykami i Japończykami w pobliżu filipińskiej wyspy Batanes — zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od tajwańskiego wybrzeża. Niektóre elementy manewrów nie były nawet ukrywane przed kamerami. U.S. Army była widoczna w lokalnych mediach, choć twarze żołnierzy rozmyto.

Europa przygląda się z dystansu

Amerykanie od dawna mówią Europejczykom: zajmijcie się własnym podwórkiem. Ale jednocześnie liczą, że Europa dołoży swoje siły do odstraszania Chin. To właśnie europejscy sojusznicy, tacy jak Francja czy Wielka Brytania, w ostatnich miesiącach wysłali lotniskowce do Azji, podczas gdy niektórzy partnerzy z regionu wolą unikać jasnych deklaracji.

Ironią losu jest fakt, że to właśnie kraje europejskie przez lata krytykowane przez administrację Trumpa za „wojskową zależność”. Dziś wydają się bardziej zdecydowane we wspieraniu globalnego ładu niż niektóre państwa Azji-Pacyfiku. To zresztą zauważył nawet sekretarz obrony USA Pete Hegseth, mówiąc w Singapurze, że „Azja powinna dziś patrzeć na Europę jako przykład”.

W Waszyngtonie najwyraźniej zrozumiano, że same słowa i polityczne deklaracje nie powstrzymają Pekinu. Dlatego Pentagon skupia się na czymś bardziej namacalnym — gotowości operacyjnej. Magazyny broni, bazy logistyczne, wspólne systemy łączności, integracja dowodzenia. To wszystko trwa — nawet jeśli nie wszyscy chcą o tym mówić.

Ćwiczenia takie jak Talisman Sabre to nie tylko pokaz siły, ale też sposób, by omijać polityczne blokady. W Australii Amerykanie mają niemal nieograniczone możliwości testowania rakiet dalekiego zasięgu i prowadzenia manewrów, które w pobliżu wybrzeży Chin mogłyby zostać uznane za prowokację.

Ostatnie ostrzeżenie?

Czy Pekin daje się tym odstraszyć? Tego nie wiemy. Ale sygnały są jasne: chińska marynarka coraz śmielej pływa po Pacyfiku, a lotniskowce Państwa Środka penetrują rejony, w które dotąd się nie zapuszczały. Z drugiej strony — Tajwan prowadzi największe manewry obronne w swojej historii, a amerykańska obecność na wyspie, choć nieoficjalna, jest realna.

Gra toczy się o wielką stawkę. I choć nikt dziś nie chce być tym, kto przewróci pierwszy klocek domina, to wystarczy jeden fałszywy ruch, jedna błędna interpretacja sygnałów, by region eksplodował. A wtedy nikt nie będzie się już zastanawiać, kto miał rację — tylko kto przetrwa.