Żołnierze armii malgaskiej wypowiedzieli posłuszeństwo rządowi i prezydentowi – w krytycznym momencie, w którym rozstrzyga się przyszłość władz tego kraju. Madagaskar od tygodni żyje w ogniu coraz bardziej wybuchowych i zażartych protestów. Sprowadzone do stolicy kraju, Antananarywy oddziały miały spacyfikować bunt i zapewnić rządzącym fizyczne bezpieczeństwo. Bardzo jednak możliwe, że ich wpływ będzie dokładnie przeciwny, niż zakładali to oficjele.
Protesty, pod naporem których Madagaskar może rozpoczęły się 25 września. Ich siłą napędową byli głównie młodzi ludzie, nader często bezrobotni. Z początku chodziło w nich głównie o praktyczne kwestie życiowe – zwłaszcza ciągłe, uciążliwe przerwy w dostępie do wody i prądu, które z kolei przypisuje się nieudolności i korupcji administracji państwowej. Szybko doszły do tego jednak postulaty zasadniczych przeobrażeń w krajobrazie politycznym kraju.
Jeśli chodzi o ten ostatni – Madagaskarem rządzi wieloletni prezydent Andry Rajoelina. Doszedł on do władzy w 2009 roku, w wyniku zamachu stanu (i to, o dziwo, nawet bezkrwawego), w toku którego usunął swojego poprzednika na tym stanowisku, Marca Ravalomananę, skądinąd równie niepopularnego, co on sam teraz. Niedawno, w 2023 roku, „wygrał” zaś reelekcję na kolejną kadencję na tym stanowisku, w zbojkotowanych przez opozycję i powszechnie uznanych za fasadowe wyborach.
Niezadowolenie społeczne jednak narastało, i pod koniec września trochę niespodziewanie znalazło swoje ujście. Rajoelina zaoferował częściowe – odwołał bowiem premiera i rząd. Są one jednak pozorne, bo faktyczna władzę skupił w swym ręku sam prezydent, stąd dymisja gabinetu niewiele zmienia. Równolegle z tym podjął on próbę siłowego stłumienia protestów. Gromadzące się w stolicy tłumy potraktowano gazem łzawiącym, pałkami i innymi środkami, wprowadzono godzinę policyjną i zakaz zgromadzeń.
Kto przeciwko komu, wszyscy przeciwko władzy?
Ten ostatni był jednak w oczywisty i demonstracyjny sposób nieprzestrzegany – protestujący wciąż bowiem się gromadzili, i co z coraz większą siłą. W starciach z siłami porządkowymi zginęły już co najmniej 22 osoby (wedle danych ONZ, najpewniej częściowych). W tej sytuacji władze postanowiły sięgnąć po typowy argument ostateczny w polityce, jakim w realiach afrykańskich nieodmiennie okazują się siły zbrojne. Do Antananarywy wysłano elitarne formacje armii.
Chodzi o oddziały CAPSAT. Nazwa ta w istocie jest nieco myląca, odnosi się bowiem do „Personnel and Services Administration Corps” – służby administracyjnej sił zbrojnych. W istocie chodzi tu jednak nie o samą nazwę, a o fakt, że siedziba tej instytucji znajduje się w bazie tuż pod stolicą – w której ro właśnie stacjonują też owe elitarne oddziały. Skądinąd, i jak na ironię – to właśnie one w walnym stopniu przyczyniły się do powodzenia zamachu stanu, w wyniku którego Rajoelina objął władzę.
Tyle że – ku zaskoczeniu wielu, w tym przede wszystkim rządzących – żołnierze mieli odmówić wykonania rozkazów stłumienia protestów. W sobotę rano oddziały CAPSAT zajęły strategiczne pozycje w stolicy, jednak tłumy przywitały je radośnie. Po południu tego dnia żołnierze mieli już eskortować protestujących, którzy pojawili się na centralnym placu stolicy. W Antananarywie słychać było wprawdzie odgłosy wystrzałów, brak jednak dokładnych informacji, kto w istocie z kim walczył i do kogo strzelał.
Madagaskar na dziejowym zakręcie (którym to już…)
Wiadomo jednak, że zrewoltowani żołnierze stacjonujący w bazie Soanierana opublikowali nagranie, w którym wzywają inne formacje armii, policji i żandarmerii do niewykonywania rozkazów otworzenia ognia do protestujących. Zaapelowali natomiast o aresztowanie oficerów i oficjeli, którzy by takie rozkazy wydali, jak również do uziemienia wszystkich samolotów na lotnisku w Antananarywie – w oczywistym celu uniemożliwienia ucieczki członkom establishmentu, którym władza najwyraźniej wymyka się z rąk.
Nowo mianowane kierownictwo rządu oraz ministerstwa obrony, na czele tego drugiego stanął gen. Deramasinjaka Manantsoa Rakotoarivelo, ze swej strony wezwało formacje armii do zachowania spokoju. Nie wiadomo przy tym, po której ze stron (i czy w ogóle po którejkolwiek) opowiadają się inne jednostki sił zbrojnych. Sprawcami brutalnego stłumienia zeszłotygodniowych protestów były „siły bezpieczeństwa” (co przypuszczalnie oznacza policję i/lub żandarmerię), nie jednostki armii.
Nie można też wykluczyć, że różne formacje zbrojne już teraz toczą ze sobą walki (na co wskazywałyby unoszące się nad Antananarywą odgłosy wystrzałów). Niestety, wszystko to raczej kiepsko rokuje dla kraju. Madagaskar, choć zasobny w surowce naturalne, to jeden z najuboższych krajów świata – a także jeden z tych, które często przeżywają gwałtowne zmiany na szczytach władzy, wymuszane przez bunty społeczne i interwencje wojskowe.