Rząd w Dublinie poinformował (z żalem…), że rezygnuje z próby przeforsowania skandalicznego prawa dot. „mowy nienawiści”. Irlandia pozostanie zatem, przynajmniej na razie, krajem, w którym rząd przynajmniej w teorii nie może zamykać swoich krytyków do więzień. Sprawa niestety nie jest jednak zamknięta na przyszłość.
Jak wyraziła się minister sprawiedliwości, Helen McEntee, do uchwalenia tego prawa „brakuje konsensusu”. Pod tym eufemistycznym pojęciem kryje się sprzeciw wobec nowelizacji Projektu Ustawy o Sprawiedliwości Kryminalnej (Criminal Justice Bill). McEntee i reszta gabinetu chciała doń dołączyć zapisy o walce z „nienawiścią”.
„Nienawiść” młotem na krytyków
Te kagańcowe i wprost pogardliwe wobec obywateli oraz ich swobody wyrazu przepisy rząd Irlandii próbował zresztą wprowadzić od dawna. Za każdym razem jednak, cóż za nieopatrzność, irlandzka publika reagowała falą oburzenia. Nacisk polityczny powodował taki spadek rządu w sondażach, że ten kładł uszy po sobie. Tak też było o tym razem.
Przepisy te miały w teorii służyć walce z „mową nienawiści”. W myśl ich brzmienia, karalne byłoby jakiekolwiek wyrażanie opinii uznanej za „nienawistną”. Albo choćby posiadanie materiału powielającego taką opinię. Osoby winne pierwszej z tych myślozbrodni miałyby trafiać do więzienia na pięć lat. W przypadku tej drugiej – na dwa lata.
Jak łatwo zauważyć, są to mniej więcej podobne wyroki, jakie krytykom Aleksandra Łukaszenki wymierzają „sądy” na Białorusi. Albo sądy tureckie osobom, które „obraziły” Recepa Tayipa Erdogana. Na tym jednak nie koniec, a pod rządami nowego prawa Irlandia potencjalnie stoczyłaby się wręcz niżej od Białorusi. Przepisy te bowiem… nie zawierały definicji „mowy nienawiści” (!).
Innymi słowy, mogłoby nią być dosłownie wszystko. Wszystko, co uzna rząd, sąd, prokurator czy „opinia medialna” (w Irlandii nader często całkowicie i diametralnie odmienna od faktycznej opinii publicznej). W swej istocie zatem prawo to ustanawiało po prostu nieograniczoną cenzurę treści, których nie akceptują władze.
Irlandia pod butem walki z nieprawomyślnością
Ten element zresztą dalej wybrzmiewa w zamysłach rządu. Wspomniana pani minister sprawiedliwości zadeklarowała bowiem, że mimo wycofania projektu, będzie „nieugięta” w kwestii tego, by wprowadzić do prawa elementy karalności „nienawiści”. Wtórowali jej tutaj inni ministrowie.
Przykładowo Paschal Donohoe, minister wydatków publicznych i reform, stwierdził, że „rząd przywiązany do zwalczania zagrożeń, jakie niesie nienawiść w naszym społeczeństwie”. Nic zresztą dziwnego – właśnie o „mowę nienawiści” rząd szeroko oskarża obywateli krytycznych wobec jego ostatnich poczynań.
W szczególności chodzi tu o uczestników ogromnych manifestacji (okazjonalnie przeradzających się w zamieszki), które Irlandia widziała na przestrzeni ostatnich miesięcy. Protestowali oni przeciw masowemu sprowadzaniu „azylantów” z krajów Trzeciego Świata i ich często siłowemu osiedlaniu w irlandzkich miasteczkach. Do tego zresztą niedwuznacznie nawiązała McEntee.
Pani minister wyraziła bowiem intencję, która stała za nowelizacją. Chodziło o to, aby korzystając z przepisów o „zwalczaniu nienawiści”, prawo było surowsze, jeśli ofiarami przestępstw (faktycznych lub urojonych) padaliby członkowie określonych mniejszości. Co oczywiste, oznaczałoby to, że członkowie większości są przez rząd uważani za mniej wartościowych. I też jej wytknięto.