Wiceprezydent zleca zabójstwo. Dlaczego chwali się tym w mediach?

Wiceprezydent Filipin, Sara Duterte, zleciła zabójstwo swego przełożonego, prezydenta Ferdinanda Marcosa juniora. Co więcej, o tym fakcie poinformowała otwartym tekstem w mediach. Co by o Filipinach nie mówić, tamtejszej polityce nie brak kolorytu.

Zlecając zabójstwo, z reguły wszystkim zainteresowanym (z oczywistym wyjątkiem celu takiegoż zlecenia) zależy z reguły, by zachować najdalej posuniętą dyskrecję. Z przyczyn absolutnie oczywistych pod każdym względem. W tym kontekście deklaracja pani wiceprezydent jest nie tylko… nieortodoksyjna, ale też wręcz jawi się jako absurd. O co tam chodzi?

Duarte twierdzi bowiem, że sama czuje się zagrożona. Stąd też twierdzi ona, ze wyznaczyła nagrodę za głowy prezydenta, jego żony oraz przewodniczącego parlamentu Filipin „na wszelki wypadek”. Czyli na wypadek sytuacji, w której to ją spotkałoby zabójstwo. Deklaracja taka, jeśli zdarzyłaby się w realiach europejskich, trąciłaby nieco nutką emfazy i przesady.

Na Filipinach, kraju położonym w strategicznie ważnej, lecz jakże zapalnej części świata, jednak wcale nie musi być przesada.

Po trupach do celu

Rzecz w tym, że i Ferdinand Marcos, i Sara Duterte, pochodzą z „ustosunkowanych” rodzin politycznych. W tamtejszym tego słowa rozumieniu. Marcos jest zatem synem byłego autorytarnego prezydenta (czytaj: dyktatora) Filipin w latach 1965–1986. W tej roli odpowiadał on za masowe aresztowania, represje i skrytobójstwa przeciwników politycznych.

Ojcem wiceprezydent jest z kolei niedawny b. prezydent, Rodrigo Duterte. W czasie swojej kadencji rozpoczął on (oficjalnie „antynarkotykową”) kampanię terroru. Wcześniej pełnił funkcję burmistrza miasta Davao. Oskarżano go tam o liczne „pozasądowe egzekucje”, a także gwałty i wymuszenia, w których miał nawet brać osobiście udział.

Słowem – obydwie rodziny, gdyby działały w Europie, zwróciłyby na siebie bardzo intensywną uwagę organów walczących z przestępczością zorganizowaną.

Zabójstwo jako argument polityczny

Skąd jednak tak niecierpiące się osoby zajęły dwa najwyższe stanowiska w państwie? Rzecz w tym, że przed wyborami prezydenckimi zawarto coś na kształt zawieszenia broni w rywalizacji frakcji politycznych, które rzeczeni reprezentują. Marcos i Duterte mieli podzielić się władzą. Oczywiście jak tylko zajęli oni swoje stanowiska, rozgorzała między nimi coraz ostrzejsza rywalizacja.

Miała ona dojść do takiego poziomu, że oboje politycy praktycznie ze sobą nie rozmawiają. Obydwie strony nie szczędziły sobie obelg oraz wymierzonych w siebie nawzajem kampanii medialnych. Macros zainicjował śledztwa i postępowania wymierzone w stronników Duterte. Zwolennicy obydwu stron zażarcie rywalizują też przed następnymi wyborami do Senatu.

W tym kontekście sięgnięcie po groźby skrytobójstwa – lub nawet nie groźby, a zabójstwo per se – byłoby tylko, za Clausewitzem, logiczną „kontynuacją polityki, tyle że innymi środkami”. I stąd też Macros bynajmniej ich nie lekceważy. Zadeklarował, że będzie „walczył” z Duterte wszelkimi środkami prawnymi. Tymczasem jednak wzmocniono jego ochronę oraz środki bezpieczeństwa.

Komentarze (0)
Dodaj komentarz