W niedzielę miał miejsce zmasowany, skoordynowany nalot sił ukraińskich na najważniejsze rosyjskie bazy lotnicze. Atak może okazać się najbardziej doniosłym tego typu uderzeniem w dotychczasowej historii działań wojennych, jakie odnotowała trwająca od 2022 roku wojna na Ukrainie. Zniszczono bowiem dziesiątki krytycznie ważnych samolotów.
Atak miał charakter mieszany, łącząc w sobie elementy działań o charakterze militarnym, dywersyjnym i wywiadowczym – o imponującym stopniu złożoności. Przeprowadzony przede wszystkim za pomocą UAV-ów (unmanned aerial vehicle), tj. dronów, uderzył w szereg najważniejszych baz rosyjskiego lotnictwa. Chodzi bowiem o obiekty stanowiące zaplecze rosyjskiego lotnictwa „strategicznego” (tym eufemizmem określa się tam bombowce uzbrojone m.in. w broń jądrową).
Bombowce pod bomby (i drony)
Na cel wzięto zwłaszcza obiekty, w których stacjonowały bombowce Tu-95MS (w terminologii NATO „Bear”) oraz Tu-22M3 („Backfire”). Normalnie bombowce te stanowią one lotniczy element rosyjskiej triady atomowej. Wojna na Ukrainie skłoniła jednak Rosjan do ich wykorzystania w skali „taktycznej”. Samoloty te biorą w związku z tym udział w nalotach na ukraińskie miasta. Równie ważne, a może nawet jeszcze cenniejsze mogły być jeszcze rzadsze samoloty A-50, czyli rosyjskie AWACS-y.
Z uwagi na ich wartość – i bolesną stratę, jaką stanowiłaby perspektywa zestrzelenia któregoś z nich – samoloty te operowały niemal zawsze z nad własnego terytorium (lub Morza Kaspijskiego). W przypadku bombowców, wystrzeliwując dalekosiężne pociski manewrujące. Te same same kalkulacje, które kazały rosyjskim siłom powietrzno-kosmicznym tak je chronić, sprawiły, że dla Ukraińców stanowiły one cel, na który polowali oni z determinacją i cierpliwie.
Bezzałogowa wojna na Ukrainie (i w Rosji też)
Nie będąc w stanie, poza wyjątkowymi przypadkami, zagrozić im w powietrzu, postanowili oni zniszczyć je na ziemi. W podobny zresztą sposób, który już kilkukrotnie okazał się skuteczny, choć jeszcze nigdy dotąd nie w takiej skali, w jakiej miało to miejsce w niedzielę. Ukraińskie siły zbrojne oraz bezpieczeństwa (rozróżnienie o tyle istotne, że prócz ukraińskich formacji wojskowych istotną rolę w jego przeprowadzeniu miała mieć Służba Bezpieczeństwa Ukrainy) uderzyły zatem w rosyjskie bazy.
Atak przeprowadzono z samej Rosji. Jak ujawniły władze ukraińskie, przygotowania do operacji trwały aż półtora roku. W tym czasie funkcjonariusze SBU mieli szmuglować drony do Rosji. Ukrywali je w drewnianych paletach i transportowali ciężarówkami. Nie tylko transporty Rosjanom umknęły. Ukraińskie centrum planowania też miało się bowiem znajdować w Rosji – i znajdować się tuż obok miejscowej siedziby rosyjskiej bezpieki FSB w jednym z regionów.
Drony wystrzelono z ciężarówek w pobliżu baz – ze spektakularnym efektem (i to mimo faktu, że wojna na Ukrainie obfituje w widowiskowe operacje UAV-ów). Po wystrzeleniu ciężarówki i kontenery, w których je przechowywano, miały ulec samozniszczeniu. Każdy z dronów miał mieć osobnego operatora, do łączności „pożyczono” zaś sobie rosyjską sieć telekomunikacyjną. Według źródeł ukraińskich, trafionych miało zostać aż 40 samolotów – bombowców, AWACS-ów, transportowych i innych.
Dokładna liczba pozostaje niepotwierdzona, jednak jeśli faktyczny wynik byłby choćby zbliżony, dla rosyjskiego lotnictwa bombowego byłby to cios bezprecedensowy. Tym bardziej, że nalot uderzył w bazy, do których bombowce już wcześniej przebazowano – właśnie z uwagi na zagrożenie ukraińskimi dronami. Nie pomogły także Rosjanom rozbudowane jakoby systemy obrony przeciwlotniczej oraz intensywne środki bezpieczeństwa wewnętrznego.