Ciekawy weekend w swej historii politycznej przeżył właśnie Honduras. 'Ciekawy’ rzecz jasna w rozumieniu znanego chińskiego przekleństwa („obyś żył w ciekawych czasach”). Oto bowiem partia rządząca właśnie ogłosiła, że tamtejszy parlament przestaje funkcjonować – zaś jego zadania, w tym te ustawodawcze, przejmuje „Stała Komisja Narodowego Kongresu”. Ktokolwiek byłby gotów domyśleć się, któż to konkretnie wszedł w jej skład?
Jeśli ktoś na powyższe pytanie odpowiedział „dotychczasowi deputowani do parlamentu z ramienia partii rządzącej” wraz z dotychczasowym przewodniczącym tegoż parlamentu, naturalnie również z partii rządzącej, to trafił w samą dziesiątkę. Jak bowiem wynika z doniesień raportowanych z tego raczej rzadko goszczącego w polskim obiegu informacyjnym kraju, cała sytuacja stanowi polityczne, legislacyjne i medialne kuriozum.
By zacząć od początku – pomysł, by funkcje parlamentu przejęła „Stała Komisja”, od pełnego składu narodowego ciała legislacyjnego różniąca się głównie węższym składem, przewodniczący tegoż ciała, niejaki Luis Redondo, wezwał wcześniej w tym tygodniu. Na apel, bez zaskoczenia, tłumnie odpowiedzieli deputowani rządzącej, lewicowej partii Libre (Partido Libertad y Refundación) Uzasadnieniem tego była nadzwyczajna jakoby sytuacja, w jakiej rzekomo znalazł się Honduras.
„Pucz” – w formie zwycięstwa wyborczego
Za miesiąc, 30 listopada, mają się tam bowiem odbyć wybory prezydenckie. Z ostatnich badań opinii publicznej wynika, że prowadzi w nich kandydat opozycji, skądinąd też lewicujący Salvador Nasralla, związany z Partią Ocalenia Hondurasu (Partido Salvador de Honduras). Jego najistotniejszym konkurentem jest Nasry Asfura, związany z konserwatywną Narodową Partią Hondurasu b. burmistrz stołecznej Tegucigalpy.
Kandydatka rządzącej partii Libre i sojusznik obecnej prezydent, Xiomary Castro, zajmuje dopiero trzecie miejsce i wedle sondaży obecna ekipa u władzy może spodziewać się bolesnej porażki wyborczej. W tych okolicznościach zupełnym „przypadkiem” jest, że prezydent Castro oraz członkowie jej rządu zaczęli publicznie rozgłaszać zagrożenie „kryminalnym sprzysiężeniem”, które ma jakoby zakłócić wybory. I oskarżać opozycję, że dąży ona do „wyborczego zamachu stanu”.
Nie ma zapewne sensu doszukiwanie się w tych zarzutach rzetelnej logiki (wiadomo też przecież, o co w istocie chodzi…) – choć trzeba przyznać, że Castro i jej środowisko polityczne całkiem niedawno takiego zamachu doświadczyło. Jej mąż, prezydent Manuel Zelaya, został bowiem w 2009 roku odsunięty od władzy przez honduraską armię, w związku z oskarżeniami korupcyjnymi oraz próbami forsowania zmian w konstytucji oraz ignorowania orzeczeń sądu najwyższego.
Honduras czeka powtórka…?
Odsunięcie to musiało być dla jego żony traumą, teraz bowiem zarówno siły zbrojne, jak i niektórzy sędziowie znaleźli się na celowniku podejrzeń ekipy rządzącej – i również wobec nich pani prezydent wysunęła ona oskarżenia o zamiar 'skręcenia’ wyborów. W takiej sytuacji, uznali politycy rządzącej partii, nie czas na półśrodki. Wspomniany przewodniczący Kongresu, Luis Redondo, wezwał, by „w związku z zagrożeniem dla wyborów” powołać nadzwyczajne ciało.
Tak technicznie, nie mieści się ono w porządku konstytucyjnym. Zresztą większość składu Kongresu przegłosowała przedłużenie sesji parlamentarnej, teoretycznie zmuszając Redondo do kontynuowania obrad urzędującego składu parlamentu. Ten jednak, zamiast tego, zebrał się wraz z parlamentarzystami z ramienia Libre na zamkniętym posiedzeniu – gdzie „uchwalono” powołanie „Stałej Komisji Narodowego Kongresu”. Która ma przejąć pełnię uprawnień tegoż Kongresu.
Krok ten do złudzenia przypomina takie wypadki z historii, jak rozpędzenie parlamentu przez Olivera Cromwella, i powołanie „parlamentu kadłubowego”. Nie trzeba najpewniej dodawać, jak działania te określili politycy opozycji, a także polityczni obserwatorzy. Pytaniem, które wydaje się zaś teraz najciekawsze, to to, czy wybory za miesiąc będą miały w istocie jakiekolwiek znaczenie? Czy też Honduras czekają albo rządy „Stałej Komisji Narodowego Kongresu” – lub kolejny wojskowy zamach stanu?
Ten ostatni, po prawdzie, stanowiłby w obecnej sytuacji niemal zmianę na plus.