Organa biurokratyczne Unii Europejskiej poinformowały, że wszczęły śledztwo przeciwko portalowi TikTok. Przyczyną są zarzuty, jakoby ów portal, rodem z Chin, miał stanowić narzędzie rosyjskich działań propagandowych i dezinformacyjnych. Bezpośrednim tłem tychże są natomiast niedawne wybory prezydenckie w Rumunii.
Wybory te okazały się wielkim zaskoczeniem – i wielkim skandalem. Pierwsze miejsce zdobył w nich bowiem nienależący do politycznego establishmentu outsider, Calin Georgescu. Pokonał on uważanych za faworytów kandydatów tradycyjnych partii, tj. Liberałów i Socjaldemokratów. Georgescu określany jest jako eurosceptyczny, zaś według krytyków ma bardziej niż przelotne związki z Rosją.
„Wola ludu”
I to doprowadziło do wspomnianego skandalu. Sąd Konstytucyjny Rumunii 7. grudnia unieważnił bowiem całą pierwszą turę. Zdaniem zwolenników Georgescu, był to prawny zamach stanu, zaś sędziowie – najzwyczajniej i w biały dzień „ukradli” wybory, unieważniając je dlatego, ponieważ wygrał kandydat spoza establishmentu, któremu nie sprzyjali.
Z kolei zdaniem krytyków zwycięskiego kandydata, istniały kardynalnie ważne przyczyny do unieważnienia wyborów. I owszem, miały one zostać „skradzione” – tyle że nie przez sędziów, a przez rosyjskie służby specjalne. Na nie wskazują bowiem jako źródło pokątnych funduszy, za które prowadzono kampanię Georgescu. One też miały wywrzeć bezpośredni wpływ na wyborców – właśnie przez TikTok i inne portale.
TikTok – narzędziem niebezpiecznym?
Czynnikiem, który zbudował bowiem rozpoznawalność Calina Georgescu, była właśnie kampania w Internecie i poprzez media społecznościowe. Ogromne znaczenie pośród nich miał mieć wspomniany TikTok. Kto w istocie prowadził dlań kampanię i która strona ma rację – ci twierdzący, że wybory w europejskim kraju zmanipulowała Rosja czy ci oskarżający o to samo rumuński establishment – jest w istocie nierozstrzygalne. Przynajmniej na razie i na podstawie tego, co wiadomo publicznie.
Sama jednak możliwość tego, że zewnętrzne (i politycznie nieprzyjazne) kraje, takie jak Rosja, miałyby być w stanie za pośrednictwem swoich narzędzi wpływu „wygrywać” wybory w UE, okazała się dla władz tejże perspektywą nie do przyjęcia. Zdaniem eurosceptyków, działania samej Komisji Europejskiej nie różnią się tu wiele od rosyjskich, to jednak zarzut poboczny. Obawy te pokrywają się natomiast z obiekcjami, jakie wobec TikTok-a mają politycy w USA.
Przeciwdziałać „zagrożeniom systemowym”
I dlatego też przedstawiciele Komisji poinformowali dziś o rozpoczęciu postępowania. Odbywa się ono na podstawie unijnej legislacji Digital Services Act. TikTok podejrzewany jest przez urzędników UE o „niedostateczną ocenę i przeciwdziałanie systemowym zagrożeniom” w stosunku do wyborów. Zarzut ten w istocie może znaczyć wszystko i nic.
Stąd też istotne będzie to, w jaki sposób faktycznie śledztwo się potoczy – i czego oczekiwać będzie UE od portali takich jak TikTok. Samo „podważanie” wiarygodności wyborów poprzez umożliwianie ich wygrywania kandydatom, których organa UE nie akceptują, jest bowiem najlepszym sposobem, by zwiększyć ich popularność. Ich – czyli zarówno TikTok-a, jak i rzeczonych kandydatów.