Tajwan podejmuje coraz bardziej wyraźne wysiłki, aby przygotować się na ewentualność „czerwonej” agresji. Państwo to — w sensie legalistycznym, prawowity spadkobierca chińskiej państwowości — żyje w cieniu groźby inwazji komunistycznych Chin z kontynentu od ponad siedmiu dekad. Dlatego też wysiłki te, z jednej strony, nie stanowią żadnego zaskoczenia. Z drugiej strony, właśnie na tle siedmiu dekad polityki militarnej można po polityce Tajpej zauważyć narastającą intensyfikację obaw przed tym zagrożeniem.
Data, o której mowa, to naturalnie nie data chińskiej inwazji — trudno oczekiwać, że tę ktokolwiek ogłosi publicznie (nawet jeśli chiński atak na Tajwan, jeśli faktycznie miałoby do niego dojść, z całą pewnością wymagałby długich przygotowań, dość łatwych do dostrzeżenia przez służby wywiadowcze). Chodzi tutaj o ćwiczenia, tyle, że nie „zwykłe” manewry wojskowe, a ćwiczenia na skalę całego narodu. W dniach od 9. do 18. lipca Tajwan przejdzie ogromne manewry Han Kuang. Chronologicznie 41-wsze — ale unikalne.
Rzadko bowiem zdarzają się gry wojenne, które mają zaangażować całe społeczeństwo. Tymczasem Tajwan symulować będzie (całodobowo) faktyczne realia ewentualnej wojnę z Chinami. Ćwiczone będzie opieranie się chińskiej blokadzie morskiej, zwalczanie chińskich nalotów powietrznych oraz odwetowe naloty na Chiny, odpieranie prób desantu na wyspie, walki miejskie, a także szereg działań na pograniczu wojny (jak ataki hakerskie, masowy sabotaż, rajdy sił specjalnych etc.). Wszystko połączone z realnym użyciem broni.
W celu zapewnienia manewrom stosownego rozmachu, planuje się zmobilizowanie tysięcy rezerwistów — mowa jest o 22 tys. (naturalnie nie odzwierciedla to skali faktycznej mobilizacji w razie inwazji, na więcej mogą jednak nie pozwalać realia praktyczne). Także cywile będą mieli przyjemność uczestniczyć w manewrach. Ich program uwzględnia bowiem symulowane sytuacje masowych ewakuacji, alarmów powietrznych, reagowania na zagrożenie terrorystyczne czy ataki na infrastrukturę.
Tajwan jako klucz do Zakazanego Miasta
Wszystko to w sytuacji utrzymującego się napięcia. Chiny od dawna deklarowały, że przyłączą Tajwan niezależnie od konsekwencji. Przez lata uchodziło to za slogan propagandowy i niewiele ponadto. Ostatnie lata, zwłaszcza od objęcia rządów przez Xi Jingpinga, przyniosły jednak konkluzję, że może chodzić o daleko więcej. Pchać Pekin do próby inwazji może zarówno zanik jeszcze niedawno żywej „niewyobrażalności” klasycznej wojny, wątpliwości co do ew. postawy USA, jak i wyzwania gospodarcze. Wojna byłaby tutaj doskonałą ucieczką od przyziemności kryzysu gospodarczego.
Skądinąd wspomniana kwestia legalnej ciągłości chińskiego państwa, istotnej w konfucjańskiej tradycji i stanowiącej potężną legitymację polityczną, stanowi jeden z ważnych powodów, dla których Chińska Republika Ludowa chciałaby wyspę zaanektować. Rządy komunistyczne nad Chinami i ich międzynarodowe uznanie stanowią bowiem, o czym niekiedy łatwo zapomnieć, prawną uzurpację. Nad którą jednak, ze względu na polityczne zyski i współpracę gospodarcza, większość krajów przeszła do porządku dziennego.
Dla odmiany Tajwan podbity przez Pekin stanowiłby dla elity Komunistycznej Partii Chin atut daleko istotniejszy niż tylko ten, który wynikałby z potencjału gospodarczego i technologicznego wyspy (ten zresztą w toku ewentualnej wojny uległby ogromnej degradacji, jeśli nie zupełnemu zniszczeniu), i dla którego być może byłaby ona w stanie pogodzić się nawet z ogromnymi stratami militarnymi, gospodarczymi i niewykluczonym zniszczeniem przybrzeżnych chińskich miast. Wzmacniałby bowiem u konserwował jej władzę nad całymi Chinami.
A dla takiego celu Partia jest gotowa poświęcić zarówno Tajwan, jak i wielu własnych poddanych.