Elitarna szkoła medyczna na UCLA przyjmowała całkowicie niekompetentnych kandydatów na lekarzy – jeśli tylko byli oni czarni. W trosce o „równość” i „inkluzywność”. Tyle że nie tylko łamało to prawo, ale także doprowadziło do sytuacji, w której absolwenci uczelni mogą stanowić zagrożenie dla pacjentów swoim brakiem kompetencji.
Szkoła medyczna Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles (UCLA) uchodziła za jedną najlepszych tego typu placówek. Nie tylko w USA, ale także w ogóle na świecie. Przynajmniej do niedawna. Pojawiające się bowiem informacje mogą sprawić, że nie tylko wypadnie ona z tego grona, ale wydawane przez nią dyplomy stracą jakąkolwiek wartość.
Ponad połowa studentów medycyny z UCLA oblewa bowiem testy podstawowej wiedzy medycznej. Mają oni nie tylko być przyjmowani na studia, ale nawet kierowani na praktyki nie dysponując najmniejszymi kompetencjami ku temu. Nie to bowiem okazywało się najważniejsze w polityce rekrutacyjnej uczelni – lecz to, by ich skóra była odpowiednio ciemna.
UCLA woli czarne niż białe
Jak bowiem wynika z relacji whistleblowerów, opublikowanych przez portal Washington Free Beacon, szkoła medyczna UCLA systematycznie i premedytacją dyskryminowała kandydatów i studentów pochodzenia europejskiego lub azjatyckiego. Nawet jeśli spełniali oni kompetencje, mogli oni zostać odrzuceni (i najczęściej bywali), tylko po to, by zrobić miejsca dla kandydatów czarnych i latynoskich.
Ci z kolei nie musieli spełniać żadnych norm. Uczelnia miała ignorować własne kryteria naboru, jeśli kandydat na medycynę był czarny. Równocześnie kandydaci o jaśniejszej skórze musieli mieć nieomal perfekcyjne wyniki, aby mieć choć cień szansy na przyjęcie.
Co więcej, na samej rekrutacji się nie kończyło. UCLA miała dawać bezpodstawne pierwszeństwo czarnym w wyborze praktyk medycznych. Nawet wtedy, gdy nie mieli oni dosłownie żadnej wiedzy, która by do tego predestynowała.
W programie studiów medycznych, zamiast niektórych przedmiotów ściśle kierunkowych, znalazły się zresztą takie kurioza jak „Strukturalny rasizm i równościowość w opiece medycznej”, „Walka z fatfobią” czy kursy „umiejętności interpersonalnych”. W oczywisty sposób spowodowało to spektakularne pogorszenie jakości edukacji na uczelni.
Pani dziekan ma wizję (i tupecik)
Informacje te zostały potwierdzone przez wewnętrzną korespondencję uczelni, które wyciekły. Wedle tychże, spiritus movens takiego postępowania miała być niejaka Jennifer Lucero, dziekan ds. przyjęć. Narzuciła ona podobne praktyki w 2020, gdy tylko objęła swoje stanowisko.
Uzasadnieniem były jej tezy, że lekarze powinni „odzwierciedlać różnorodność”. Oczywiście tylko w jednym kierunku – na korzyść czarnych i kolorowych. Nie tylko prowadziła ona politykę rasowej dyskryminacji. Miała także dopuszczać się agresji i szykan w pracy wobec członków komisji rekrutacyjnej, którzy wskazywali na nieetyczność takiego postępowania.
Oskarżała ich zresztą o… rasizm (!) – którym wg niej miało być wymaganie od czarnych spełnienia tych samych wymogów, co od białych – i próbowała przymuszać do udziału w „szkoleniach z różnorodności”. Niewiele, jak wynika z relacji, różniących się od sesji politycznej indoktrynacji – za to prowadzonych przez siostrę pani dziekan.
Ale jak to, to prawo nas też obowiązuje?
Uczelnia, jak się okazuje, łamała w ten sposób nie tylko własne regulacje rekrutacyjne, ale także prawo. W Kalifornii już od 1996 roku przepisy stanowe zakazują jakichkolwiek preferencji rasowych. Uchwalono je zresztą w referendum, w reakcji na właśnie podobne pomysły.
W czerwcu ubiegłego roku zaś Sąd Najwyższy USA w precedensowym wyroku (Students for Fair Admissions v. Harvard) definitywnie orzekł o nielegalności tzw. „akcji afirmatywnej”. Polegała ona na założeniu, że aby walczyć o równość, inkluzywność i z dyskryminacją czarnych i kolorowych, dopuszczalne, a nawet pożądane jest dyskryminowanie białych. Niektórzy zwolennicy tejże pozwalali określali ją nawet jako „pozytywną dyskryminację”.
Nie jest to pierwszy podobny przypadek na amerykańskich uczelniach, z których liczne przesiąknięte są skrajnie lewicowymi nastrojami politycznymi pośród administracji uniwersyteckiej. W przypadku szkoły medycznej UCLA konsekwencje mogą być jednak znacznie poważniejsze niż „tylko” szykany rasowe i personalne. Wysłanie bowiem do pracy niekompetentnego absolwenta, który otrzymałby dyplom z uwagi na swój kolor skóry, wprost prowadzi do zagrożenia życia i zdrowia pacjentów.
Uczelnia mogłaby się przez to stać celem pozwu o ogromne sumy, jako podmiot, który nie dopełnił swoich obowiązków. Opisane praktyki zaś w sensie formalnym powinny prowadzić do zawieszenia federalnego finansowania uczelni. Jednego i drugiego mogłaby ona nie przetrwać jako instytucja. Wedle pojawiających się opinii ze środowiska medycznego – w pełni zasłużenie.