„Szanujcie naszą suwerenność” – i dajcie więcej pieniędzy. Trump, naloty i ignorowana rzeź. Będzie kolejna wojna?

Wiele hałasu, przysłowiowego napinania się oraz – jak zawsze, niezależnie od okazji – krytyki medialnej wywołała powtórzona deklaracja Donalda Trumpa, w której zapowiedział gotowość podjęcia kroków militarnych w celu ochrony chrześcijan w Nigerii. Z miejsca wywołało to reakcję rządu Nigerii i komentatorów – przede wszystkim jednak, jak rzadko kiedy, na moment przykuło światową uwagę do problemu, który w narracji większości mediów i polityków na co dzień nie istnieje. No chyba, że zainteresuje się nim Trump.

Tymczasem wręcz nasuwa się pytanie, jak to możliwe? Przecież w przypadku znacznie mniejszych zbrodni słyszy się o nich na okrągło – przykładowo, w ciągu pierwszego półrocza tego roku niemal na okrągło można było słyszeć dramatyczne relacje, których wspólnym mianownikiem była „Gaza”. Gaza to, Gaza tamto, nieustanne relacje reporterów towarzyszących Palestyńczykom, akcje polityczne, prawne, marsze, happeningi, demonstracje, dosłownie zalew egzaltowanych komentarzy.

I w istocie nie bez przyczyny, w końcu zginęło tam kilkadziesiąt tysięcy osób (pomijając tutaj wszelkie rozważania o to, kto tę wojnę zaczął, kto jest winny, czy ludność Gazy popierała Hamas i jej się „należało”, czy też wprost przeciwnie i sama stanowiła jego ofiarę etc.). Nie sposób jednak opędzić się od wrażenia rażącej niesprawiedliwości pod względem uwagi. Dlaczego bowiem inne zbrodnie, w których również ginie kilkadziesiąt tysięcy – a nawet znacznie więcej – nie dostają nawet ułamka tej atencji, co Gaza?

Niektórym może tutaj nasunąć się nawet dość radykalny wniosek – że niektóre grupy, jak np. Palestyńczycy, z przyczyn politycznych stanowią „ulubione ofiary” (przy całej powadze należnej ich faktycznym cierpieniom). Tymczasem inni poszkodowani – jak chrześcijanie i Alawici w Syrii rządzonej niedawnych dżihadystów, Burowie w RPA czy właśnie chrześcijańscy mieszkańcy Birmy, Konga lub Nigerii – egzaltacji i gorączki mediów (przynajmniej tych politycznie poprawnych) nie budzą.

Narracjom medialnym, także ze względów politycznych, jakże często zdarza się bowiem umniejszać wagę ich nieszczęść. Ciekawa jest próba choćby pobieżnego porównania doniesień dotyczących wszystkich ze wspomnianych powyżej zbrodni. W przypadku Gazy narracja jest klarowna – jako jednoznaczna ofiara przedstawiani są Palestyńczycy (ponownie, nie wnikając w zasadność samej tezy). W przypadku Burów w RPA najczęściej można usłyszeć zaprzeczanie, a jeśli już o fali przemocy wobec białych się mówi, to głównie w sposób tłumaczący rasistowskie, czarne władze.

Doniesieniom na temat chrześcijan w Nigerii natomiast, mordowanych przez muzułmanów i w imię islamu, towarzyszą natomiast „wyjaśnienia”, że muzułmanie też cierpią i „nie można” tu winić islamu. Mimo jednoznacznego kierunku przemocy.

Co w istocie dzieje się w Nigerii?

Donald Trump, w minioną w nieco niespodziewany sposób desygnując Nigerię jako Kraj Specjalnej Troski (dosł. Country of Particular Concern, CPC), nie odkrył (nomen omen) Ameryki – problem istnieje bowiem od dawna. Trump zagroził przy okazji nie tylko odcięciem jakiejkolwiek pomocy dla tego kraju, jeśli władze Nigerii nie położą kres masakrom chrześcijan, ale też poinformował, że nakazał Pentagonowi opracowanie planów interwencji zbrojnej w tym kraju, wymierzonej w islamskich terrorystów.

Działalność tych ostatnich odnotowuje się w Nigerii w szczególności od 2009 roku – od eksplozji aktywności dżihadystycznego ugrupowania Boko Haram. Z czasem doszła do niego także Prowincja Zachodniej Afryki Państwa Islamskiego. Ugrupowania te w istocie słyną ze swojej brutalności i w rzeczy samej stanowią kwintesencję organizacji o charakterze terrorystycznym. To prawda – jednak nie cała. Nie uwzględnia bowiem mniej widowiskowego, ale innego, bardziej długotrwałego problemu w związku z prześladowaniami chrześcijan.

Tym problemem są głównie, choć nie jedynie, Fulani i pokrewne grupy etniczne. To ludy półkoczownicze, niegdyś zupełnie koczownicze, żyjące na pograniczu Sahelu. Plemiona te historycznie, wręcz od wieków, na szeroką skalę trudniły się rabunkami, łupiestwem i rajdami na tereny zamieszkiwane przez ludność rolniczą, wypasając też swoje stada na ich polach uprawnych. Dodatkowym elementem ten problem zaostrzającym jest też wyznanie – Fulani to właśnie muzułmanie, i tym chętniej oraz bardziej zapiekle napadają na wyznających chrześcijaństwo rolników.

W ten sposób bandytyzm muzułmańskich plemion z północy znalazł, prócz ekonomicznego, uzasadnienie ideologiczne. Myliłby się jednak ktoś, kto uznałby Fulanich jedynie za bezmyślnych napastników. Dość bowiem powiedzieć, że z ostatnich trzech prezydentów Nigerii dwóch z nich albo wywodziło się bezpośrednio z tej grupy (Muhammad Buhari) albo z bliskiej im etnicznie grupy Joruba (obecny Bola Ahmed Tinubu). Nie-muzułmaninem był z tej trójki jedynie Goodluck Jonathan, wolny od oskarżeń korupcyjnych nie był chyba zaś żaden z nich. I tu temat dochodzi do kolejnego zasadniczego problemu.

Chcieć to móc, nie chcieć to wybór

Tym jest nigeryjskie państwo samo w sobie. Nigeria to ludnościowo ogromny kraj, liczący niemal 240 milionów mieszkańców. Uchodzi za „potęgę”, przynajmniej jak na afrykańskie warunki. Zarazem jednak jest to kraj głęboko trawiony korupcją, sektarianizmem, partykularyzmami plemiennymi i problemami strukturalnymi, zaś jego władze i establishment polityczny skoncentrowany jest przede wszystkim na osobistym wzbogacaniu oraz tłumieniu opozycji wobec własnej władzy, problemy kraju odsuwając na drugi plan.

Nie jest jednak tak, że władze Nigerii nie potrafią rozwiązać jakichś problemów, jeśli im na tym faktycznie zależy. Przykładami może być tu choćby próba secesji prowincji Biafra w latach 1967-70 (stłumiona w wyniku wojny, która wedle różnych szacunków pochłonęła od 500 tys. do 3 milionów ofiar śmiertelnych) czy, w nowszych czasach, ciągnąca się od lat 90′, z największym nasileniem w latach 2006-09, rebelia w Delcie Nigru, bogatej w złoża ropy.

W obydwu tych przypadkach władze Nigerii potrafiły podjąć skuteczne (jakkolwiek krwawe i często barbarzyńskie) środki w celu zaradzenia tym sytuacjom. Tymczasem w odniesieniu do prześladowań i kolejnych masakr chrześcijan… nic. Władze co jakiś czas ogłaszają kampanie przywrócenia kontroli nad północnymi regionami – ale zarazem równie wiele, jeśli nie więcej energii co na walkę z islamistycznymi bojówkarzami, poświęcają na rozbrajanie samorzutnie powstających oddziałów lokalnej samooobrony. W ten sposób ludność nie ma się jak bronić, ataki muzułmańskich bojówkarzy zaś trwają…

Ataki te są przy tym systematyczne (i albo ignorowane, albo wręcz aktywnie wspomagane przez policję, wojsko i urzędników – często także muzułmanów, i również wywodzących się z grupy Fulanich lub pokrewnych…). W ich toku plądrowane i palone są całe wioski, niszczone pola uprawne, mieszkańcy –mordowani, okaleczani lub uprowadzani, zaś ofiary, które przeżyją, często uciekają na południe. Następnie zaś muzułmanie mogą z zadowoleniem zasiedlić „opuszczone” wioski, na miejscu zniszczonych kościołów często stawiając meczety.

W efekcie tylko w tym roku szacuje się, że w Nigerii zamordowano około 7 tys. chrześcijan. Co najmniej drugie tyle mogło paść ofiarą rabunków oraz porwań. Ba, od momentu weekendowej deklaracji Trumpa zginęło w Nigerii kolejnych 17 chrześcijan. Łącznie od 2009 roku miało ich zginąć od 51 do 185 tysięcy (w przypadku tej drugiej wartości – to trzykrotnie więcej niż w toku tak nagłaśnianej tragedii Gazy), zaś uciec na południe miało 12 milionów (!) ludzi. Zislamizowane i skorumpowane władze Nigerii nie wykazują ani ochoty, ani skuteczności w zwalczaniu tych ataków. Napastnicy zaś niemal zawsze pozostają bezkarni.

Trump, cały na biało

W tych warunkach do sprawy wtrącił się Donald Trump, zapowiadając, że Amerykanie „wjadą [do Nigerii] z bronią i hałasem” (dosł. „guns-a-blazing”) – co najpewniej oznacza groźbę nalotów lotniczych, uderzeń dronów, ewentualnie rajdów sił specjalnych. Raczej nikt się natomiast nie spodziewa interwencji lądowej na szeroką skalę. Stylistycznie – można powiedzieć, że 'cały Trump’, choć oczywiście pozostaje zobaczyć, czy i co z tego uda się zrealizować w praktyce.

Reakcje na jego zapowiedzi były przewidywalne. Tzw. „mainstreamowe” telewizje czy portale rzuciły się informować, że tez o masakrach chrześcijan nie potwierdziły „organizacje broniące praw człowieka”, więc nie ma o czym mówić. Albo że, dla odmiany, ofiarą tych (przecież niepotwierdzonych…?) masakr padają też muzułmanie. Więc znów, nie ma mowy o prześladowaniach chrześcijan, a już zwłaszcza nie z rąk muzułmanów. Można sobie jedynie wyobrazić wzburzenie i panikę tych samych mediów, gdyby ofiary i sprawców zamienić miejscami.

Najzabawniejsza (choć to smutny humor) była chyba natomiast reakcja władz Nigerii. Te, rzecz jasna, oskarżenia całkowicie odrzuciły – choć biorąc pod uwagę, że nigeryjskich polityków muzułmańskich szeroko podejrzewa się o sympatyzowanie z napastnikami, nie jest to żadnym zaskoczeniem. Prezydent Bola Ahmed Tinubu zaprzeczył istnieniu jakichś masakr czy zbrodni (choć sam potępiał je za kadencji poprzednika) i stwierdził, że nieprawdą jest, jakoby Nigeria była „nietolerancyjna religijnie”.

Dodał też, że zarzuty o prześladowania chrześcijan nie uwzględniają należycie „rzetelnych wysiłków rządu w celu zabezpieczenia wolności wyznania” Nigeryjczyków. Natomiast jego rzecznik, Daniel Bwala, dorzucił, że Trump musi „szanować nigeryjską suwerenność”. Jeśli chodzi o prześladowania chrześcijan, to rząd nie przyznaje wprawdzie ich występowania, ale jest gotów „przyjąć pomoc” (w przyjmowaniu której ma długoletnie doświadczenie), by zaradzić problemowi. Zwłaszcza zaś pomoc liczoną w dolarach lub euro. Słowem, w Nigerii bez zmian.