„Sprowokować, by zrobili coś głupiego”. Brytyjscy urzędnicy twierdzą, że ich decyzje obowiązują w USA

Brytyjski urząd regulacyjny w dziedzinie telekomunikacji, Ofcom, nałożył grzywnę na znane forum 4chan. Jej teoretyczna wysokość to 20 tys. funtów, choć za każdy dzień urzędnicy naliczają kolejne 100 funtów kary. Naliczają, ponieważ 4chan nie tylko nie zamierza płacić, ale też rozkręca publiczną kampanię na rzecz politycznych retorsji USA wobec Wielkiej Brytanii. Firma właśnie pozwała brytyjski urząd, zaś sprawa przerodziła się w próbę sił dotyczącą, jak twierdzą amerykańscy prawnicy, uzurpacji przez Londyn suwerennej władzy na terytorium USA.

Nie bez złośliwości zarzucają przy tym urzędnikom brytyjskiego regulatora brak wiedzy historycznej. Jak twierdzą, jedynie brakiem tejże wiedzy można tłumaczyć fakt, że pracownicy Ofcom wydają się być nieświadomi tego, że amerykańska wojna o niepodległość skończyła się militarną klęską Wielkiej Brytanii, zaś brytyjski rząd i jego organy już od 1776 roku nie mają władzy zarówno nad terytorium, jak i obywatelami Stanów Zjednoczonych. Aluzje te są o tyle nieprzypadkowe, że, jak pokazuje sprawa forum 4chan, brytyjscy urzędnicy uważają tamtejsze prawo za obowiązujące także poza granicami.

4chan, co żądanie „załatwił odmownie”

Źródło całego sporu było typowe. Ofcom, na mocy wprowadzonej w tym roku w Wielkiej Brytanii represyjnej, cenzorskiej ustawy Online Safety Act, zażądał od forum, by to ocenzurowało zamieszczane tam materiały. Roszczenie to wywołało z początku niedowierzanie – 4chan to przecież forum amerykańskie, fizycznie nieobecne w Wielkiej Brytanii i niemające z tym krajem żadnych związków prawnych. Ponieważ jednak żądanie było poważne, również odpowiedzi forum udzieliło poważnej. Choć, oczywiście, całkowicie odmownej.

W (wówczas jeszcze) uprzejmych słowach odesłano Ofcom z kwitkiem. Wskazano, że 4chan jako podmiot amerykański podlega prawu amerykańskiemu, nie brytyjskiemu, i jako taki korzysta ze swobód wynikających z I poprawki do konstytucji USA, gwarantującej m.in. wolność słowa, prasy i wypowiedzi – coraz powszechniej łamanych na Wyspach. Co za tym idzie, przepisy brytyjskie ma zarówno możliwość, jak i zamiar ignorować, i żadnych treści nie zamierza usuwać z uwagi na żądania brytyjskich władz. Taka odpowiedź oczywiście przedstawicieli rządowej biurokracji nie zadowoliła, a wprost przeciwnie.

Rozpoczęła się wymiana pism zawierających prawne groźby. Ofcom, jak twierdzą jego urzędnicy, ma prawo „regulować” (tj. cenzurować) dowolne treści, jakie uzna za stosowne. Ani one, ani ich autorzy nie muszą być Brytyjczykami, rezydować w tym kraju ani mieć tam jakichkolwiek interesów. Zdaniem regulatora wystarczy, że treści „mogą być widoczne” dla brytyjskich internautów – co obejmuje w praktyce cały internet. Z kolei I poprawka do konstytucji USA według urzędników krępuje jedynie rząd amerykański – za to „nie narusza władzy Ofcom do wymuszania prawa”.

W. Brytania – światowym cenzorem?

Stąd też, orzekł urząd na mocy swego własnego postanowienia, 4chan podlega jego kontroli, i za nieposłuszeństwo ma zapłacić. To żądanie 4chan też odrzucił, tym razem już nieco dosadniej. Jak wskazali jego reprezentanci, I poprawka obowiązuje na terytorium USA niezależnie od tego, o jaki rząd chodzi. Sam zaś Ofcom zdaje się wychodzić z założenia, że jego „władza wymuszania prawa” w ogóle ma zastosowanie w Stanach Zjednoczonych. To zaś założenie uznali za absurdalne – stąd też przywołane uprzednio aluzje i przypominanie, że USA wywalczyły swą niepodległość już dłuższy czas temu.

Na to z kolei brytyjscy biurokraci zareagowali nałożeniem dodatkowych, dziennych kar – naliczanych tak długo, jak długo grzywny nie zostaną opłacone wraz z odsetkami. Oczywiście odmienną kwestią pozostaje ich wyegzekwowanie – do czego Ofcom zasadniczo nie ma fizycznych narzędzi. Mimo to adwokat reprezentujący forum, Preston Byrne, sprawy nie lekceważy (w przeciwieństwie do samego Ofcomu, jego pracowników oraz grzywien). Uważa bowiem, że Wielka Brytania próbuje świadomie uzurpować sobie władzę nad kształtowaniem amerykańskiej przestrzenią prawną.

Byrne złożył przeciwko brytyjskiemu państwu pozew przed sądem federalnym w Waszyngtonie. Jak stwierdził, ma on na celu nie tylko uzyskać potwierdzenie, że 4chan nie podlega władzy Wielkiej Brytanii i jej biurokracji rządowej, ale też „sprowokować Ofcom, by zrobili coś głupiego”. I dodał, dokładnie to Ofcom właśnie zrobił. W odpowiedzi na pozew urząd powołał się bowiem na „suwerenny immunitet”, zwalniający go z odpowiedzialności przed amerykańskim prawem. W ten sposób miał przyznać, że oczekuje, że prawo amerykańskie nie będzie w USA egzekwowane. Brytyjskie jednak – i owszem tak.

Słowo premiera

Sprawa ma oczywiście także wymiar polityczny, zaś 4chan jest tylko jednym z licznych przypadków kontrowersji dotyczących coraz bardziej agresywnej cenzury wypowiedzi w Wielkiej Brytanii. I choć obywatelom brytyjskim, narzekającym, że w ich kraju de facto zaczynają obowiązywać standardy wolności słowa niewiele odmienne od tych znanych z Korei Północnej, można głównie współczuć, to zagadnienie to ma wszelkie szanse przeobrazić się w kryzys międzynarodowy, gdy brytyjska cenzura próbuje rozszerzać swoje uprawnienia na inne kraje.

Jeśli chodzi o samą kwestię szacunku dla wolności słowa, to problem ten miał niedawno omawiać Donald Trump w czasie wizyty w Wielkiej Brytanii. I uzyskać zapewnienia premiera Keira Starmera, że kraj ten nie będzie już więcej próbować kontrolować treści amerykańskich firm. Przedmiotem takich prób, prócz forum 4chan, był przykładowo koncern Apple i dane przechowywane przezeń w chmurze. Jak wskazują obserwatorzy, ostatnia decyzja Ofcomu wprost zapewnieniom Starmera zaprzecza – co z kolei może potencjalnie utrudnić realizację amerykańsko-brytyjskiej umowy gospodarczej, którą wtedy zawarto.