SpaceWeatherNews: 'Spodziewajcie się katastrofy Ziemi. Mamy znaki’. Co 6 tysięcy lat cykl wybija?

Zielone i purpurowe wstęgi zorzy tańczące nad Florydą czy Teksasem wzbudziły w ostatnim czasie zachwyt turystów i fotografów. Ale dla badaczy klimatu kosmicznego to nie są wyłącznie widowiska przyrodnicze… Czasami to sygnały alarmowe. Tak jest tym razem. Przynajmniej dla Bena Davidsona, twórcy SpaceWeatherNews. To on od lat próbuje zwrócić uwagę opinii publicznej na to, co nazywa „cyklem katastroficznym Ziemi”.

Jego hipoteza jest odważna i jednocześnie niewygodna. Nasza planeta nie dryfuje spokojnie przez kosmos. Zamiast tego możemy wyobrazić sobie, że pulsuje w rytmie niszczycielskich cykli, które powracają mniej więcej co 6 tysięcy lat. A my jesteśmy w tej chwili właśnie na krawędzi kolejnej odsłony cyklu katastrof.

Historia zapisana w kamieniach i popiołach

Davidson nie opiera się wyłącznie na intuicji. Wskazuje na ślady w geologii, pozostałości w ceramice czy anomalia w zapisie paleomagnetycznym skał. Według niego te dowody układają się w jeden, powtarzający się schemat. Dokładnie co kilka tysięcy lat Ziemia doświadcza gwałtownych zmian pola magnetycznego, nierzadko połączonych z przesunięciem biegunów. W większej skali – co około 12 tys. lat – dochodzi do wydarzeń o charakterze cywilizacyjnego resetu.

Nie tylko geologia… Nawet historia rynków zna przecież kryzysy powtarzające się w cyklicznych odstępach – od krachów giełdowych po kryzysy długu. Kosmos, jak się okazuje, również może mieć swoje „cykle koniunkturalne”. Pisaliśmy wielokrotnie także o tzw. cyklu 11-letnim, wyznaczanym przez okresy maksymalnej i minimalnej aktywności słońca.

Bieguny w ruchu, czas przyspiesza

Niepokój budzi fakt, że obecnie ruch magnetycznych biegunów Ziemi gwałtownie przyspiesza. W ostatnich dekadach północny biegun magnetyczny przesunął się o tysiące kilometrów w kierunku Syberii, a dynamika tego procesu rośnie. Davidson szacuje, że w ciągu najbliższych 10–25 lat bieguny mogą znaleźć się w zupełnie nowych lokalizacjach.

Nawet zanim dojdzie do faktycznej zamiany biegunów, sama słabnąca osłona magnetyczna zwiększa ryzyko. Wystarczy średniej siły rozbłysk słoneczny, by doszło do awarii na masową skalę. W 1859 roku tzw. zdarzenie Carringtona spaliło linie telegraficzne. Wtedy jednak pole Ziemi było o kilkanaście procent silniejsze niż dziś. Co stanie się, teraz gdy jesteśmy słabsi i w pełni uzależnieni od sieci energetycznych, satelitów i Internetu? Infrastruktura jest krucha.

Cywilizacja na cienkiej linie

Świat 1859 roku mógł obejść się bez telekomunikacji – świat 2025 już nie. Dzisiejsza globalna gospodarka to pajęczyna elektryczności, w której każdy węzeł podtrzymuje inne. Davidson ostrzega, że wystarczy jedno „kosmiczne uderzenie”… Na przykład burza geomagnetyczna o mocy zaledwie ułamka Carringtona – by system runął jak domino.

To nie jest scenariusz katastroficznego filmu, ale realna kalkulacja ryzyka. Giełdy potrafią zawalić się przez jedną decyzję banku centralnego, a co dopiero przez globalny blackout trwający tygodniami. Bez prądu nie działa logistyka, nie działa bankowość, nie działają serwerownie. W świecie zdominowanym przez cyfrową gospodarkę taki kryzys mógłby oznaczać nie tylko spadek PKB, lecz upadek cywilizacji w jej obecnym kształcie. Davidson uważa wręcz, że możemy cofnąć się do ery 'kamienia łupanego’.

Refleksja na koniec

Davidson nie mówi: „to się wydarzy jutro”. On mówi: jesteśmy w cyklu i to tempo przyspiesza. Rynki finansowe, rządy, zwykli ludzie wszyscy gramy na czas. A czas jest tu walutą najcenniejszą. Można wzruszyć ramionami i nazwać to teorią spiskową. Ale warto przypomnieć, że jeszcze niedawno podobnie bagatelizowano zmiany klimatu czy zagrożenia pandemiczne. Dziś ich koszty liczymy w bilionach dolarów.