W myśl ustawy, którą właśnie przegłosował tamtejszy parlament, Australia stanie się pierwszym krajem świata, który całkowicie zakaże dzieciom dostępu do mediów społecznościowych. Problem w tym, jak szeroko owe media zdefiniowano – a tym bardziej, co przy tej okazji chce ugrać tamtejszy rząd.
Australia w ciągu ostatnich kilku lat coraz mocniej kojarzy się z nastrojami „zza drugiej strony lustra”. Nie pomagają tutaj kolejne doniesienia z Antypodów. Nie zawsze, co prawda, lecz wystarczająco często brzmią one ponuro i dystopijnie.
Temat przewodni jest jeden – tamtejszy rząd najwyraźniej urwał się z łańcucha i wytrwale pracuje, żeby zamienić Australię w elektroniczny panoptykon. Najnowszym polem, w które australijskie władze usiłują wepchnąć swoje palce, jest kwestia dostępu do mediów społecznościowych.
Właśnie bowiem procedowana jest tam ustawa, która tego dostępu zakaże dzieciom i osobom (bardziej) niepełnoletnim. Na jej poparcie padają rozmaite argumenty, niekiedy nawet brzmiące wiarygodnie – jak te dot. groźby uzależnienia cyfrowego.
Mało wiarygodnie przedstawia się natomiast odpowiedź na fundamentalne pytanie. Dlaczego, mianowicie, to rząd ma znów, w kolejnej dziedzinie życia, decydować za swoich obywateli (w tym przypadku, za rodziców)? I dlaczego ci ostatni (w tym przypadku, dzieci) mieliby się na to godzić?
Australia going south
Ad rem – ustawa, którą właśnie przegłosowała Izba Reprezentantów australijskiego parlamentu, odciąć ma dzieci od mediów społecznościowych. Trafi ona jeszcze do Senatu, gdzie jednak też można spodziewać się jej uchwalenia.
W myśl jej zapisów, Australia wzbrania doń dostępu wszystkim osobom poniżej szesnastego roku życia. Media społecznościowe zdefiniowano przy tym dość szeroko. Chodzi zatem nie tylko o archetypiczne „sociale”, jak Facebook czy X/Twitter, ale też np. Reddit.
Ten ostatni stanowi przecież bardziej forum niż platformę społecznościową. Pozostaje też kwestia pomniejszych forów, czatów online, platform do gier etc. Nie było to jednak najbardziej kontrowersyjną częścią nowego prawa.
Tym była bez wątpienia kwestia tego, jak zakaz ma wyglądać w praktyce. Wiadomo bowiem, że liczni niepełnoletni ani myślą się zakazowi podporządkować. I na różne sposoby (by wspomnieć jedynie o VPN-ach czy sieci Tor) będą restrykcje omijać. Jak zatem sprawić, by ustawa cokolwiek znaczyła?
„Wyrwij murom zęby (elektronicznych) krat…”
Według jej brzmienia, w przeciągu roku wszystkie internetowe platformy społecznościowe dostępne w Australii mają wprowadzić mechanizmy weryfikacji pełnoletności. I to, jak takie mechanizmy mają faktycznie wyglądać, wzbudziło falę oskarżeń.
Chodzi o fakt, że według rządowego projektu, dostęp do mediów społecznościowych byłby uwarunkowany przymusem biometrycznej weryfikacji (!) lub też koniecznością posiadania cyfrowego, państwowego profilu tożsamości. Ergo, koniecznością poddania się ultra-inwigilacji.
Trzeba bowiem trafu, że ustawa „przypadkiem” koresponduje czasowo z wprowadzeniem na Antypodach właśnie takich cyfrowych dokumentów. W toku dysput w Izbie Reprezentantów, rząd zobowiązał się jakoby, że w toku prac Senatu nad ustawą te kwestie zostaną poprawione.
Tak, aby platformy społecznościowe nie mogły przy rejestracji żądać okazywania dokumentów tożsamości, ani też wymagać podawania informacji biometrycznych. Czy tak się stanie? Nic nie brzmi bardziej wiarygodnie niż „obietnica rządu”…