Brytyjskie władze wydają się mieć nowy pomysł na realizację forsowanej przez siebie postępowej utopii. Tym razem nie chodzi o, przykładowo, ściganie i wyroki więzienia dla tych, którzy śmieliby krytykować władzę lub popełnić bluźnierstwo przeciw Islamowi – choć obydwie sytuacje miały tam niedawno miejsce Chodzi za to o ulubiony temat Partii Pracy oraz jej środowisk ideowych – Net Zero. Która to polityka ma sprawić, że Wielka Brytania samodzielnie powstrzyma „zmiany klimatyczne”.
Dokonania na tym polu rząd Laburzystów ma już monumentalne – i to mimo, że władzę sprawuje raptem od roku. A to nakaże obywatelom rejestrację wszystkich kurczaków w kraju, a to zamknie przemysł petrochemiczny, o takich oczywistościach jak odsunięte w czasie zakazy posiadania tradycyjnych samochodów nie wspominając. Skądinąd podobne pomysły zdradzają również „ekologiczni” politycy po drugiej stronie oceanu.
Wielka Brytania w zielonym mroku
Samochody to jednak za mało, i rząd chce pójść dalej. Również w sensie dosłownym. Od mówienia i dyktowania mieszkańcom, co im wolno na ulicy, chce bowiem przejść do dyktowania im, co wolno im – a czego nie – w zaciszu ich własnych domów. A dokładniej, w najbardziej prywatnych zakątkach tych domów, czyli w łazienkach. Rząd Jego Królewskiej Mości wpadł bowiem na pomysł, że ureguluje to, jak Brytyjczycy się kąpią.
W ten sposób nawiązuje do opisywanego już dzisiaj tematu wody z kraju – tyle, że w przeciwnym kierunku. Zamiast uczynić wodę dostępną dla każdego w obfitości, Wielka Brytania, chce z niej zrobić luksus. Wedle propozycji forsowanej przez Partię Pracy, cała Wielka Brytania miałaby zostać objęta przymusem instalowania „inteligentnych” czujników, które w imię klimatycznego obłędu kontrolowałyby, ile mieszkańcy Albionu zużywają wody.
Wiedza ta posłużyć by miała do tego, by karać użytkowników zużywających większą ilość wody nie tylko wyższym rachunkiem sumarycznym, ale też wyższą stawką teoretyczną za litr. Opozycja już zdążyła ukuć szydercze miano „bathtime tax” – do takiego bowiem podatku sprowadzać się będzie na Wyspach chęc kąpieli. A w każdym razie częstszej lub dłuższej kąpieli, niż zatwierdzą to zmartwione klimatem władze.
Rząd i dostawy dotrzymają towarzystwa w kąpieli
Naturalnie haczyków jest więcej. Propozycja jawnie (i w nieomal ostentacyjny sposób) godzi we właścicieli domów jednorodzinnych (czyli „niesłusznej”, zdaniem polityków Partii Pracy, formy mieszkalnictwa). Nie zważałaby na przykład na takie drobiazgi jak to, czy ktoś ma ogród, basen lub szklarnię. Zresztą – i co zakrawa na absurd nawet jak na standardy współczesnej Wielkiej Brytanii – nie uwzględnia ona także liczebności rodzin. Ktoś ma liczną rodzinę? To nieekologiczne!, i ma przez to płacić więcej.
Co więcej, nawet pora roku ma mieć znaczenie – znaczenie w tym sensie, że ma być pretekstem do podnoszenia stawek. W lecie zatem wszyscy mieliby płacić więcej – bo tak, i już. Byłaby to w istocie być wersja systemu „dynamic pricing”, wprowadzonego przez niektóre sieci handlowe, aby jeszcze skuteczniej oskubywać swoich klientów – tyle, że w łazience.
Oczywiście, w stosunku do sieci handlowych byłyby też różnice. Takie przykładowo, że sklepy z reguły nie uzurpują sobie prawa do wychowywania klienta i podnoszenia cen, by wymusić na nim określony styl życia. Co więcej, w przypadku sieci handlowych można pójść do konkurencyjnego sklepu. Natomiast dostawcy wody w Wielkiej Brytanii cieszą się wygodnym i ściśle kontrolowanym przez państwo, ale de facto monopolem.
W myśl propozycji rządu, za instalację „inteligentnych” mierników przeznaczonych do inwigilacji właścicieli mieliby oczywiście zapłacić sami właściciele.