Jak twierdzi Ołeksandr Syrski, naczelny dowódca Sił Zbrojnych Ukrainy, Rosjanie mają przygotowywać się do kolejnej ofensywy — skierowanej na Charków. Jak wiadomo, próby zajęcia tego miasta na samym początku wojny skończyły się widowiskowym niepowodzeniem. Siły Kremla mogą jednak chcieć wykorzystać trudną sytuację Ukraińców w zakresie rezerw (nie bez związku z problemami z amerykańskim wsparciem). Także jednak Rosjanie mają braki — choć w innej dziedzinie. Brakuje im zwłaszcza ludzi. Szukając rozwiązania tego problemu, skierowali swoją uwagę na… Laos. Naprawdę.
Laotańska Republika Ludowo-Demokratyczna nie zaznacza się, najpewniej, jakoś szczególnie mocno w świadomości szerszej publiczności — i to nie tylko w Polsce. zapewne większości ludzi jakoś szczególnie wyraźnie. To jeden z krajów, o których odruchowo myśli się jako o tych na przysłowiowym końcu świata. Co ważne, nie tylko z powodu oddalenia geograficznego. W ubiegłych dekadach kraj ten (od 1975 roku pod rządami reżimu komunistycznego) był jednym z bardziej odizolowanych państw świata.
Nie dziwi to w przypadku kraju, w którym jedyna legalna formacja polityczna zwie się Laotańska Partia Ludowo-Rewolucyjna, zaś rządy oparte są, typowo w przypadku ustroju z sierpem i młotem, na siłowym tępieniu wszelkiej opozycji. I choć obyło się tam bez zbrodni na miarę Pol Pota, a od początku lat 90′ poczęto przeprowadzać pewne quasi-wolnorynkowe reformy na wzór chińskich, to Laos pozostaje w sferze rozwoju gospodarczego daleko w tyle nie tylko za gigantem z północy, ale też za sąsiednim Wietnamem.
Laos w czerwonej mgle
W efekcie tego wszystkiego Laos (a zwłaszcza jego prości mieszkańcy — bo przecież nie władza…) pozostaje relatywnie biedny. Ominęły go fale inwestycji w produkcję w Azji, które najpierw popłynęły do Chin, a potem z Chin, w poszukiwaniu tańszych i mniej problematycznych lokacji, do innych krajów regionu. Po prawdzie do lokowania fabryk w Laosie niezbyt zachęca tamtejszy klimat (gęste lasy równikowe, dużo terenów podmokłych), jak i historyczna optyka, w której kraj ten jest postrzegany.
Niezbyt liczne inwestycje, jakie kraj ten przyciągnął, to projekty z zakresu „świadczenia usług różnych” – jak centra telefonicznego i internetowego scamu (dyskretnie tolerowane i chronione przez władze), wydobycia kryptowaluty dzięki (jak sądzono) taniej energii z hydroelektrowni na Mekongu, czy pozyskiwania drewna i zasobów z tamtejszych lasów tropikalnych. Egzystencja kraju opiera się na dość prymitywnym rolnictwie. W tym kontekście nie będzie niczym dziwnym, że niektórzy wpadli na pomysł, aby towarem eksportowym uczynić siłę ludzką.
„Ludzie na eksport”
W istocie ten ostatni trend Laos obserwował od dawna — tyle, że w sposób oddolny. Wielu mieszkańców po prostu zarabia za granicą, w Tajlandii, Wietnamie i Chinach. Znalazł się jednak „klient”, który siłę żywą zatrudni od razu, na pniu i w dużej ilości. Tym jest oczywiście Rosja. Wedle doniesień ukraińskiego wywiadu (a w ślad za nim prasy), Laos miał zawrzeć z Rosjanami „partnerstwo”. W jego ramach do rosyjskiego obwodu kurskiego (vis a vis Charkowa) trafić ma laotański kontyngent zbrojny.
Oficjalnie będą to „inżynierowie”, którzy pomóc maja tam w „rozminowaniu”. Czy owe eufemistyczne określenia będą miały cokolwiek wspólnego z rzeczywistością? Patrząc na podobne w założeniach „partnerstwo” z Koreą Płn., której żołnierzy używano do falowych, czołowych szturmów, w charakterze kombatantów jednorazowych — można mieć wątpliwości. I choć żołnierze z komunistycznej Korei, mimo ciężkich strat, nie zdołali przełamać ukraińskiej obrony, to zmusili Ukraińców do marnowania na nich swych ograniczonych zasobów.
Niewykluczone, że latem tego roku na podejściach do Charkowa może być podobnie — w wykonaniu „siły ludzkiej” przysłanej tam przez Laos.