W trzecim roku trzydniowej „operacji specjalnej” na Ukrainie – jak z oślim wręcz uporem kremlowskie media upierają się nazywać trwający najazd na ten kraj – Rosja coraz szerzej sięga po zasoby swych mieszkańców. Nie tylko tych zwykłych – tym bowiem, pomimo oficjalnych i nieoficjalnych podwyżek podatków, nie bardzo jest co zabrać. Celem stali się także ci „lepsi” obywatele, na których dotąd ekipa Władimira Putina opierała swoją władzę.
Chodzi oczywiście o oligarchów, który stanowią jedyną grupę społeczną (czy bardziej kastę), która dysponuje tam jakimikolwiek zasobami wartymi zagrabienia. Notabene ich majątki – z bardzo nielicznymi, pojedynczymi wyjątkami (jak np. Jewgienij Kasperski) – same powstały w wyniku kradzieży i defraudacji. Przy walnej, co trzeba zaznaczyć, pomocy państwa i możliwości stworzonych przez kleptokratyczny, skorumpowany system gospodarczo-polityczny.
Teraz fala historii się odwraca. Ekonomiczny tort do podziału – a tak właśnie rosyjskie elity traktowały zasoby naturalne i przemysłowe kraju przez ostatnie trzy dekady – w wyniku wojny oraz sankcji istotnie się skurczył. I choć Rosja wykazuje wielką inwencję w obchodzeniu sankcji, to wszystko to wiąże się z kosztami. Kreml, w poszukiwaniu i na głodzie pieniędzy, zaczyna ich szukać w kieszeniach niektórych członków dotychczasowej elity.
W ciągu ostatnich tygodni, rosyjskie władze miały – pod pretekstem „złamania prawa” – wszcząć farsoidalne sprawy karne przeciwko właścicielom firm takich jak Rodnye Polya, potentata w dziedzinie eksportu rolnego, czy Raven Russia, największego w kraju operatora magazynów. Same firmy zostały po prostu zagrabione, czy też, mówiąc oficjalniej, zajęte na pokrycie należności. Od rozpoczęcia najazdu na Ukrainę rosyjska Prokuratura Generalna miała już otworzyć 85 podobnych spraw.
Polityka kosztuje (niemało)
Nie oznacza to naturalnie, że wszyscy oligarchowie znaleźli się na celowniku. Wprost przeciwnie – fala wywłaszczeń aktywów należących do zachodnich inwestorów przyniosła wielu z nim ogromne zyski. Ci lepiej „ustawieni” przejmowali bowiem wówczas filie zachodnich koncernów niemal za bezcen. Także teraz nie wszyscy tracą po równo. Ci najbliżsi władzy, jak bracia Rotenbergowie, nie tylko nie musza się obawiać, ale sami przejmują firmy tych oligarchów, którym skonfiskowało je państwo.
Oczywistym celem, dla którego Putinowi i jego ekipie potrzebne są kolejne zasoby płynnej gotówki, jest naturalnie finansowanie trwającej wojny. Ale nie tylko. Kreml ma także coraz dziwniejsze pomysły militarne. Choć nie jest w stanie doprowadzić wojny na Ukrainie do zwycięskiego dla siebie końca, zaś jego gospodarka trzeszczy, uzależniona od handlu z Chinami – nie rezygnuje z mocarstwowych mrzonek. I wciąż widzi się jako geopolityczny gracz „równorzędny” tak wspomnianym Chinom, jak i USA.
Jednym z pomysłów, jakie Rosja chce w tym celu realizować, ma być umieszczenie na orbicie broni nuklearnej. Miałoby to pozwolić szantażować świat masowym niszczeniem konstelacji satelitarnych. Sama Rosja miałaby tu o tyle niewiele do stracenia, że jej własny system, Glonass, uchodzi za cień swojego dawnego potencjału. Ruina komunikacji satelitarnej w największym stopniu dotknęłaby oczywiście Amerykanów. Także Chiny by to zabolało – ale może to być poświęcenie, na które Kreml jest gotów.
Rosja chce na oceany
Na tym jednak nie koniec. Co może zakrawać na gigantomanię, Rosja chce wysłać na oceany nową flotę. Umożliwić ma to ogłoszony właśnie wart 8,4 bilionów (ang. trillion) rubli (czyli około 100 mld dol.) program rozwoju morskiej potęgi. Rzecz w tym, że flota jest nie tylko jednym z najdroższych rodzajów sił zbrojnych. W ciągu ostatnich dekad ta rosyjska pozostawała zaniedbana i niedoinwestowana, zaś agresja na Ukrainę wstrzymała realizację nawet tych planów jej rozwoju, które wcześniej planowano.
Dodatkowo, w toku działań wojennych rosyjska marynarka poniosły bolesne straty, w dużej mierze eliminujące potencjał bojowy jej Floty Czarnomorskiej. Wystawienie nowej floty wojennej wymagać będzie gigantycznych nakładów, lat prac nad rozwiązaniami technologicznymi (i to w warunkach sankcji), wdrożenia zaawansowanej produkcji, a wreszcie także szkolenia personelu. A także zapewnienia, by środki przeznaczone na rozwój floty nie zostały po prostu rozkradzione.
Słowem, cel odbudowy rosyjskiej potęgi morskiej w ciągu najbliższych lat wydaje się po prostu mało realistyczny. Nie jest tak, że Rosja nie jest w stanie tego osiągnąć – ma jednak ograniczone zasoby, kłopoty gospodarcze i technologiczne, a także mnóstwo znacznie pilniejszych wydatków. Mimo to, Kreml chce spróbować. Przynajmniej tak długo, jak nie zabraknie mu oligarchów w niełasce, których majątki można skonfiskować i przeznaczyć na ten cel.