W niedzielę nad ranem Benin przeżył próbę zamachu stanu. Władzę nad tym afrykańskim państwem próbowała przejąć grupa wojskowych, dążąc do obalenia autorytarnego prezydenta. Zamach okazał się jednak komicznie nieskuteczny – już w niedzielę po południu „fala historii” zupełnie się odwróciła.
Benin to państwo pozostające z reguły poza nagłówkami doniesień medialnych – nie bez powodu, jest ono bowiem dość niewielkie, nie wyróżnia się pod względem realiów politycznych od reszty regionu i ma raczej peryferyjne znaczenie gospodarcze. To ostatnie zaczęło zmieniać się w ostatnich latach, wraz ze wzrostem znaczenia benińskich portów dla eksportu surowców z regionu Sahelu (zwłaszcza ropy, której tłoczeniu służyć ma budowany tam rurociąg, ale też rud metali).
Od 2016 roku rządzi tam prezydent Patrice Talon, w praktyce swej władzy wykazujący – jak to się dyplomatyczniez mówi – tendencje autorytarne. Swe rządy opiera na armii, choć ta sama w sobie nie jest monolitem i występują w niej, jak się okazuje, dość duże tarcia. Jego druga i w teorii ostatnia kadencja ma upłynąć w kwietniu przyszłego roku, jednak prezydent już zadbał o zmianę konstytucji, aby móc ponownie „kandydować”. Wynik kwietniowych wyborów można najpewniej z góry przewidzieć.
Taka perspektywa okazała się nie w smak grupie niezadowolonych wojskowych, której przewodzić miał podpułkownik Pascal Tigri, rekrutującej się z oddalonych od stolicy i – jak sami twierdzą – zaniedbanych garnizonów na północy kraju. Warto przy tym mieć na względzie, że w odróżnieniu od względnie spokojnych miast na wybrzeżu Zatoki Gwinejskiej, Porto-Novo oraz Cotonou, północy Benin jest areną walk z regionalnymi organizacjami dżihadystycznymi.
Benin czuje „wiatr zmian”…
Grupa owa podjęła w związku z tym kroki bardzo śmiałe, choć nie nazbyt przemyślane. W niedzielę nad ranem, ok. godz. 5 rano, grupka zbuntowanych żołnierzy (wedle przekazów: od 8 do 13) zaatakowała rezydencję prezydenta Talona w Porto-Novo, domu generała majora Abou Issy, szefa sztabu armii, oraz budynek telewizji publicznej BTV. Wyemitowali tam komunikat, w którym ogłosili rozwiązanie wszystkich instytucji w kraju, zamknięcie granic oraz przejęcie władzy przez Wojskowy Komitet Odbudowy.
Ogłoszenie okazało się jednak przedwczesne. Jednostki wojskowe pod kontrolą lojalistów, a także pododdziały Gwardii Narodowej i służb bezpieczeństwa miały bowiem w godzinach przedpołudniowych przejść do działań zaczepnych. Pojawiały się doniesienia o licznych przypadkach wymiany ognia. Siły lojalne wobec Talona miały otrzymać wsparcie powietrzne ze strony samolotów nigeryjskich sił powietrznych.
…ale coś nie wyszło
Do godziny 11 w stolicy miano „przywrócić kontrolę”. Choć ciężko stwierdzić, czy obejmuje to cały Benin, zwłaszcza oddaloną, subsaharyjską północ kraju, to ze względów politycznych i gospodarczych największe znaczenie ma – co częste w przypadku autorytarnych krajów afrykańskich – głównie sama stolica. W każdym jednak razie, próba przejęcia kontroli nad politycznym centrum kraju skończyła się fiaskiem. Wedle niektórych informacji, część buntowników otoczono w budynku telewizji i oblężono.
Ogłosił to na Facebooku minister spraw wewnętrznych, Alassane Seidou, dodając, że większość armii „pozostała wierna republice”, czyli Talonowi. Sam prezydent potwierdził to samo w wieczornym wystąpieniu w telewizji. Po południu rozpoczęły się także aresztowania uczestników przewrotu. Aresztowano około 13-14 ludzi. Przywódca puczystów, podpułkownik Tigri, wraz z otoczeniem miał jednak zbiec.
Jego położenie jest nieznane, podobnie jak to, co obecnie robi. Nagrał jednak kolejne wystąpienie, w którym kwestionuje oficjalną narrację i zaprzecza stłumieniu przewrotu. Wezwał też Francję, by nie interweniowała. Nie sposób wykluczyć, że znalazł schronienie na północy, zaś rebelia wcale nie musi się szybko zakończyć.