Po trwających już kilka tygodni protestach na Madagaskarze, których coraz ostrzejszy i bardziej gwałtowny przebieg doprowadził już do dziesiątek ofiar śmiertelnych oraz chaosu na wyspie, prezydent tego kraju, Andry Rajoelina, uciekł z niego. Przyczyną tego było przełomowe przesilenie polityczne w tym tygodniu, jakie stanowił bunt elitarnych jednostek wojskowych. Co logiczne, to właśnie te ostatnie przejęły kontrolę nad sytuacją.
Rajoelina, który miał ewakuować się na pokładzie francuskiego samolotu, oficjalnie uczynił to „w związku z próbą zamachu stanu” oraz ”ze względu na zagrożenie dla jego bezpieczeństwa”. Obiektywnie rzecz biorąc, w obydwu kwestiach trudno odmówić m słuszności, choć sam w dużej mierze na to zapracował. Prezydent nie powinien przy tym być szczególnie zaskoczony, biorąc pod uwagę, że od uzyskania niepodległości w 1960 r. Madagaskar był areną niekończących się przewrotów i niepokojów.
Zresztą sam Rajoelina też doszedł do władzy w wyniku wojskowego zamachu stanu. I to, co ciekawe, przeprowadzonego przez dokładnie te oddziały, które teraz go obaliły. Chodzi o oddziały CAPSAT, które – jak już wspominano – swój wyjątkowy status czerpią z tego, że stacjonowały w bazie wojskowej tuż obok stolicy, Antananarywy, co daje im „przełożenie polityczne” oraz sposobność do „projekcji siły”. Co też właśnie uczyniły w tym tygodniu.
Zbiegł prezydent, niech żyje prezydent
Żołnierze z CAPSAT byli bowiem pierwszymi, którzy – skierowani do siłowego stłumienia uporczywych protestów społecznych – w ostatni weekend wypowiedzieli posłuszeństwo prezydentowi. Opublikowali też nagrania wzywające do podobnego kroku inne oddziały i formacje zbrojne w kraju, samemu bratając się z tłumami. Myliłby się jednak, ktokolwiek uznałby żołnierzy za szczerych, ideowych zwolenników demokracji. Tymi zresztą nie byli nawet protestujący, zaangażowani w bunt z przyczyn ekonomicznych.
Po swej ucieczce, z nieujawnionego miejsca, prezydent Andry Rajoelina wydał odezwę, w której potępia „przewrót”. Ogłosił też, że rozwiązuje parlament. Co jednak typowe dla afrykańskiej kultury politycznej, wobec braku możliwości siłowego poparcia tej decyzji przez lojalne wobec siebie siły, prezydent został zupełnie zignorowany. Zamiast tego parlament sam złożył go z urzędu, przegłosowując wobec niego impeachment. Dalej poszło już zaś bardzo, bardzo typowo.
Władzę, jak oświadczył dowódca oddziałów CAPSAT, płk. Michael Randrianirina, przejmuje on sam, jako „tymczasowy” prezydent, i armia. Oficjalnie został o to poproszony przez Najwyższy Sąd Konstytucyjny, choć ciężko stwierdzić, czy sędziów tego ostatniego ktokolwiek faktycznie zapytał o zdanie. Sam zresztą Sąd, a także wszystkie inne instytucje władzy z wyjątkiem powolnej armii niższej izby parlamentu zostały natychmiast rozwiązane. Ich rolę pełnić ma ciało złożone z wojskowych, oficjalnie też „tymczasowe”.
Będzie „demokratycznie”, przecież władza to obiecała…
Jak wiadomo z historycznych doświadczeń, takie „tymczasowe” rządy często ciągną się przez całe dekady. Nowe władze zapewniają wprawdzie, że w ciągu dwóch lat doprowadzą do ogólnokrajowego referendum. Czego jednak konkretnie miałoby dotyczyć – oprócz oczywiście zalegalizowania i przedłużenia na czas nieokreślony rządów wojskowych – nie podano. Niemal z góry wiadomo natomiast, jaki będzie wynik tego referendum. Ktokolwiek zgadnie jaki, i dlaczego akurat taki, jakiego chciałby „tymczasowy” prezydent?
Po prawdzie nie ma nawet sensu specjalnie krytykować zapewnień oficerów, w oczywisty sposób niewiarygodnych. Wykorzystując sytuację do przejęcia władzy postąpili w sposób zupełnie racjonalny ze swojego punktu widzenia i nieomal zakorzeniony w miejscowej tradycji politycznej. I choć władza reżimów wojskowych z reguły bywa bardzo podatna na zmory takie jak korupcja, nepotyzm, powszechne złodziejstwo i niekompetencja władzy, to w istocie nie byłaby to wielka zmiana ad minus w stosunku do sytuacji, która panuje na Madagaskarze obecnie. Oczywiście, żal natomiast zwykłych ludzi.
Wedle najnowszych informacji, rząd wojskowych zapowiedział przeprowadzenie wyborów prezydenckich w ciągu 60 dni. Ponownie, nie trzeba wiele wyobraźni, by przewidzieć, kto je „wygra”.