Pożary jako metoda czystek etnicznych. Rząd nie widzi problemu (ani sprawców)

Północno-zachodnia Syria trawiona jest przez pożar. Pożar bardzo podejrzane – nie mające bowiem nic wspólnego z sezonowymi wybuchami płomieni, jakie niekiedy tam się pojawiają. Zupełnym „przypadkiem” szerzą one zniszczenie akurat w rejonach zamieszkałych przez grupę wrogą nowemu reżimowi w Damaszku. Chodzi o Alawitów, którzy w ciągu zaledwie kilku miesięcy od nowego roku doświadczyli już kilku fal prześladowań i zbrodni ze strony nowych władz. Te, naturalnie, zaprzeczają.

Syria będzie krajem demokratycznym, gwarantującym każdemu prawa człowieka, w tym (co zwłaszcza istotne w danym kontekście) prawo do swobody wyznania. Tak oficjalnie deklaruje Ahmad Husajn asz-Szara, znany jako Al-Dżaulani. Do niedawna islamistyczny warlord i lider dżihadystycznego ugrupowania zbrojnego Hajat Tahrir asz-Szam (HTS), obecnie „tymczasowy” prezydent Syrii i jej faktyczny władca (jakkolwiek o chwiejnej pozycji), zdołał on ugasić pożar syryjskiej wojny domowej. Siłą, naturalnie.

Mimo orientacji ideowej, uchodzi on jednak za pragmatyka. To, a także wspomniane deklaracje zaskarbiły Al-Dżaulaniemu oficjalne uznanie jego władzy i szereg korzyści ekonomicznych. W ciągu ostatnich miesięcy zniesiono szereg sankcji ekonomicznych, które obowiązywały wobec Syrii od półtorej dekady. W zeszłym miesiącu, przykładowo, dokonano pierwszego od dawna przelewu z użyciem międzynarodowego systemu obsługi transferów SWIFT, do którego Syria ponownie uzyskała dostęp.

Cały ten pozytywny i optymistyczny obraz ignoruje jednak realia w samej Syrii. A tam sytuacja jest diametralnie inna. Przez kraj przetaczają się krwawe czystki. Wielu dżihadystycznych bojowników z szeregów rozmaitych ugrupowań zbrojnych wschodzących w skład HTS zupełnie otwarcie koncentruje się na represjach wobec islamistycznego rządu. Tworzone przez nich szwadrony śmierci dokonywały już masakr Chrześcijan i Alawitów, a także wszystkich podejrzewanych o współpracę z b. reżimem Asada.

„Demokracja” w wydaniu dżihadystycznym

W szczególności Alawici – z której to grupy etniczno-wyznaniowej wywodził się Baszar Al-Asad, jego klan oraz większość elity władzy pod jego rządami (która w mniejszym lub większym stopniu była z reguły spokrewniona z prezydentem) – darzeni są otwartą nienawiścią przez sunnickich radykałów. To samo dotyczy różnych grup Chrześcijan (mimo że oni z reżimem nie mieli wiele wspólnego), Druzów, a także wszystkich innych, którzy w oczach syryjskich islamistów są niewiernymi lub wrogami.

Wiosną tego roku dżihadystyczne szwadrony śmierci dokonały masakr wiosek Chrześcijan i Alawitów w prowincji Latakija. Naturalnie, nikogo nie spotkały za to konsekwencje, mimo deklaracji, że rządowe siły bezpieczeństwa będą chronić obywateli (oczywiście wiele wyjaśnia fakt, że to najprawdopodobniej właśnie owe siły bezpieczeństwa stoją za tymi zbrodniami. Zaledwie niedawno, 22. czerwca, doszło zaś do krwawego zamachu na kościół Mar Elias w Damaszku, z dziesiątkami zabitych i rannych.

Syryjskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych z miejsca obwiniło zwolenników dawnego Państwa Islamskiego – krytycy podejrzewają jednak, że znów, to ugrupowania zbliżone do nowej władzy mogły stać za zamachem. Podobne podejrzenia są formułowane również w stosunku do najnowszego nieszczęścia, które spotyka grupy, które budzą wrogość i agresję islamistów.

Pożar jako narzędzie czystki i masakry

Od początku drugiego tygodnia lipca, znów we wspomnianej prowincji Latakija, ma miejsce ogromny pożar. Ta położona w północno-zachodniej Syrii prowincja, nadmorska, a zarazem górzysta, w odróżnieniu od większości terytorium tego kraju pokryta jest w sporej części lasami. Jest jednak także w znacznej mierze zamieszkała przez Alawitów, Chrześcijan i Druzów. I jak przynaje się otwarcie, islamiści mieli celowo wywołać ów pożar, aby zniszczyć wioski i pola uprawne wspomnianych grup.

Oczywiście, rząd syryjski od razu zaprzeczył. Minister spraw wewnętrznych, Anas Khattab, oświadczył, że nie ma dowodów na podpalenie ani inne działania, które mogłyby spowodować pożar. Kłóci się to jednak z działaniami jego własnego resortu, który prowadzi w tej sprawie śledztwo (po co, skoro jakoby nie ma dowodów…?). Co jednak wręcz niewiarygodne, minister twierdzi tak również pomimo faktu, że jedno z ugrupowań sprzymierzonych z nową władza przyznało się do podpaleń

Saraja Ansar As-Sunna, bo o niej mowa, zamieściła nawet stosowne oświadczenie, w którym przechwala się, że pożar jest jej dziełem. Biorąc to pod uwagę, powinna zostać wzięta na cel (albo przynajmniej rozbrojona) przez władze Syrii. Te ostatnie natarczywie domagają się rozbrojenia przez kurdyjskie Syryjskie Siły Demokratyczne (SDF), a także cywilnych mieszkańców. Ale w stosunku do sprzymierzeńców – naturalnie żadnych kroków nie podjęły.