Australia potrzebuje żołnierzy. Jak na jej realia – dużo żołnierzy. Jak wyliczył rząd – tak ze 100 tysięcy, co dla tego wyspiarskiego kraju stanowi rzadko spotykany poziom. Władze tego kraju obawiają się jednak „ciekawych czasów” w niedalekiej przyszłości.
Rząd Australii planuje przeznaczyć setki milionów na rozwój liczebny sił zbrojnych na Antypodach. Nie chodzi tu przy tym o zakup nowego uzbrojenia – to bowiem będzie mieć miejsce swoją drogą. I pochłonie kolejne dziesiątki i setki – tyle nie milionów, a miliardów. Duża jego część, w myśl zawartego niedawno układu sojuszniczego AUKUS, stanowić będzie systemy dotąd w Australii nieobecne (jak np. atomowe okręty podwodne).
Uzbrojenie to musi jednak mieć kto obsługiwać. Nadto konflikty ostatnich lat, a zwłaszcza wojna na Ukrainie, przypomniały wszystkim na świecie o tym, jak kardynalnie istotną kwestią militarną są odpowiednio głębokie rezerwy kadrowe. I Australia, pod tym względem bardzo wrażliwa, nie jest tu wyjątkiem. Stąd też rząd szeroko otwiera portfel. Australijski minister obrony, Richard Marles, zamierza wdrożyć specjalny program kadrowy o wartości 600 milionów dolarów australijskich.
Jego celem ma być zachęcenie żołnierzy, marynarzy i lotników do pozostania w armii na dłużej. Australijskie siły zbrojne są zawodowe, zaś obecnie standardem są tam „otwarte” kontrakty na czas nieokreślony. W praktyce jednak wielu żołnierzy służy niezbyt długo. Popularne jest ukończenie 4 lat służby, aby uzyskać prawa do określonych bonusów – potem jednak często szukają oni większych zarobków na rynku cywilnym.
Tymczasem warto pamiętać, że personelu militarnego, w przeciwieństwie do pracowników w większości branż cywilnych, nie można łatwo zastąpić. Częstokroć bowiem wymaga on ogromnie kosztownego szkolenia (zwłaszcza w przypadku operatorów skomplikowanych systemów uzbrojenia).
Żołnierze kosztują
Drugim elementem jest zwiększenie bazy rekrutacyjnej. W Australii jest obecnie rekordowo niewielkie bezrobocie, rynek cierpi zaś na głód siły roboczej. Z kolei koszty życia w tym kraju uchodzą za bardzo wysokie (zwłaszcza ceny nieruchomości). To wszystko przekłada się na konkurencyjny wzrost wynagrodzeń. A w konsekwencji – na trudności z pozyskaniem odpowiednio dużego kontyngentu rekrutów do armii.
Tych jednak potrzeba. Wedle założeń Ministerstwa Obrony, siły zbrojne winny liczyć co najmniej 100 tys. żołnierzy. W przeciwnym przypadku nie będą dysponować potencjałem niezbędnym do wypełnienia stawianych przed nimi zadań. Z kolei aby to osiągnąć, musiałyby one pozyskiwać dwukrotnie więcej nowych żołnierzy niż to ma miejsce. Obecnie do armii rocznie wstępuje około 5,5 tys. ludzi – podczas gdy resort potrzebuje co najmniej 9 tys.
Co ciekawe, w Australii urzęduje obecnie gabinet premiera Anthony’ego Albanese’a i Partii Pracy. Partia ta tradycyjnie była niechętna „imperialistycznej” polityce obronnej oraz wielkim nakładom na zbrojenia. Tymczasem, o ironio, właśnie australijscy Laburzyści realizują kompleksowy program wzmocnienia siły militarnej Australii.
Australia daleko za morzami
Od samych początków swojego istnienia, jako element Imperium Brytyjskiego, Australia polegała w kwestii bezpieczeństwa na dwóch elementach: wsparciu sił zbrojnych metropolii i sojuszników oraz swoim geograficznym oddaleniu. To drugie uchodziło przy tym za nawet ważniejsze. Oczywiście, sytuacja ewoluowała – Brytyjczyków i wszechmocną Royal Navy doby XIX w., w XX stuleciu w roli faktycznych gwarantów bezpieczeństwa Australii realnie zastąpili Amerykanie.
W kwestii własnych sił, Australia w ciągu ostatniego wieku, wraz z bogaceniem i rozwojem przemysłowym kraju, stopniowo budowała też własny potencjał. Chodziło przy tym głównie o flotę, a potem też i lotnictwo. Co nie dziwi przypadku odległego kontynentu, oddzielonego oceanem od każdego możliwego najeźdźcy i przeciwnika.
Oczywiście, Australijczycy walczyli też w wojnach „lądowych”. Czy to na froncie europejskim i pod Gallipoli w I wojnie światowej, czy w Afryce i na wyspach Pacyfiku w II w. ś, czy na Malajach i w Wietnamie w epoce powojennej. Zawsze były to jednak walki ekspedycyjne, które – niezależnie od wysyłanych nań formacji – angażowały raczej wyselekcjonowane kontyngenty niż masy mobilizowanych kombatantów.
Ta architektura bezpieczeństwa może jednak w niedługim czasie w przyszłości ulec dość istotnym zmianom. A ściślej, władze Australii wydają się obawiać, że tysiące kilometrów otwartego morza nie stanowi już tak skutecznej gwarancji bezpieczeństwa, jak niegdyś.