Ofiarami oszustów stosujących metody „na wnuczka” czy „na policjanta” padają wyłącznie emeryci? Z tą opinią pewnie zgodzi się wiele osób, za podstawowy problem ofiar uznają ich łatwowierność, brak obycia we współczesnym świecie, technologiczne nieprzygotowanie. Ale wystarczy przywołać przykład ze stolicy, by pokazać, że okraść można prawie każdego. Poseł myślał, że ratuje środki przez złodziejem…
Poseł był ostrożny. Uwierzył w weryfikację
Sprawę opisuje serwis wyborcza.pl. Dotyczy ona rodzimego parlamentarzysty, który na początku listopada stracił 150 tys. zł. Mechanizm zastosowany przez złodziei nie był nowy – media opisywały go niejednokrotnie. Chociaż trzeba dodać, że działania przestępców nie były przypadkowe – doskonale wiedzieli, z kim się kontaktują i potrafili wykorzystać informacje na temat swojej ofiary.
Zaczęło się od tego, że poseł odebrał telefon od dyrektorki swojego biura. Ta poinformowała go, że o jego numer telefonu komórkowego prosi policja. Kobieta podała dane, z posłem szybko skontaktował się człowiek podający się za policjanta. Poinformował ofiarę, że telefony kilku parlamentarzystów zostały zhakowane. Poseł początkowo zachował czujność, poprosił o weryfikację rozmówcy oraz podanych informacji. W odpowiedzi usłyszał, że może zadzwonić na numer 112. Tak też zrobił.
Problem polegał na tym, że poseł nie przerwał tamtej rozmowy (wedle zaleceń). Nacisnął gwiazdkę i wybrał 112. Po drugiej stronie usłyszał kobietę, której podał numer legitymacji rzekomego policjanta. W odpowiedzi usłyszał, że to faktycznie funkcjonariusz. Ba, został do niego przełączony po zakończeniu „procedury weryfikacyjnej”. Dalej przestępcom poszło już łatwo. Zalecili logowanie na konto, które ponoć zostało już przejęte i przelanie środków na rachunek techniczny, gdzie będą bezpieczne.
Łatwo się domyślić, że poseł w rzeczywistości tracił środki, a nie przenosił je w bezpieczne miejsce. Ale na tym się nie skończyło – poseł w akcję wciągnął żonę i jej oszczędności. Potem było jeszcze likwidowanie lokat i zadłużanie karty kredytowej. Wszystko za namową policjanta, który zapewniał, że w ten sposób prowokuje się oszusta. Trwało to kilka godzin. Niewiele brakowało, by oszuści namówili ofiarę na wciągnięcie w tę akcję kolejnych osób.
Pieniądze szybko wypłacono w kantorze
Opis incydentu jest szokujący, bo poseł reagował na większość poleceń oszustów. Wysłał im zdjęcia dowodów osobistych (swojego i żony), meldował, co robi (pisał np., że idzie do Żabki), wyglądał przez okno niczym bohater filmu sensacyjnego – rzekomo na ławce miał siedzieć ktoś z komputerem. Kto wie, jak potoczyłaby się historia, gdyby nie odpuścił sam oszust, który musiał dojść do wniosku, że z tej akcji więcej już nie wyciśnie.
Co stało się ze skradzionymi pieniędzmi? Według ustaleń dziennikarzy zostały one wymienione na euro w kantorze w Łodzi. Oszuści zadzwonili do tej firmy i zaproponowali, że przeleją środki na jej konto, a potem odbiorą gotówkę. Nie targowali się, więc zadowolona właścicielka nawet nie wylegitymowała mężczyzny, gdy zjawił się po pieniądze. Nie można wykluczać, że tutaj historia się skończy, bo oszustów trudno będzie namierzyć.
UOKiK kontra banki
Czy w takich przypadkach można się domagać zwrotu środków przez bank? Instytucje finansowe przekonują, że nie, bo klient sam autoryzował transakcje – po ich stronie poziomy zabezpieczeń miały zostać zachowane. Innego zdania jest m.in. UOKiK, który wszczynał już postępowania wobec banków w takich przypadkach. Urząd jest zdania, że podmioty z tego sektora powinny wprowadzić zabezpieczenia, które ograniczą działania oszustów.