Ponad 90 tys. dla lekarza – czyli ile w istocie jest warte zdrowie i opieka medyczna?

Tytułowe pytanie wbrew pozorom nie jest retoryczne, lecz stanowi faktyczną refleksję na temat zagadnienia, które przy bliższym spojrzeniu okazuje się mocno niejednoznaczne. Odruchowa odpowiedź może pewnie odrzec: „zdrowie jest bezcenne”. Z perspektywy indywidualnej – w istocie, choć już z punktu widzenia administracji systemem zdrowotnym pojedyncze, indywidualne zdrowie (i życie niestety też) ma – jakkolwiek okropnie by to nie brzmiało – swoją konkretną wartość pieniężną. Ile w takim razie kosztuje zdrowie?

Z perspektywy systemowej – można zaryzykować tezę, że tyle, ile łącznie koszt służby zdrowia, wydatki na opiekę zdrowotną i farmakologiczną. Od razu jednak będzie trzeba zastrzec, że takie zarysowanie kosztów będzie nieprecyzyjne, i zapewne mocno przeszacowane – wystarczy tu, przykładowo, wziąć pod uwagę ekscesy niektórych korporacji farmaceutycznych, które potrafią sprzedawać leki (zresztą nie zawsze takie zdrowe) z marżą rzędu setek czy tysięcy procent – i jeszcze ze wszystkich sił blokować sprzedaż tańszych generycznych odpowiedników.

Najlepiej nie chorować

W takim razie pytanie pomocnicze, choć już zasugerowane przez tytuł niniejszego tekstu – to może proporcjonalnie do tego, ile zarabiają lekarze? Wedle statystyk, pełen lekarski etat w Polsce przynosi około 20-25 tysięcy zł brutto. Jak wiadomo, rzadko który lekarz pracuje tylko w jednym miejscu, stąd też nie jest rzadkością półtorakrotność albo i dwukrotność tej sumy. W jaki sposób przekłada się to na jakość ochrony zdrowia oferowanej przez NFZ? Niestety „bez komentarza” jest tu dość trafną odpowiedzią. I dopiero w tym kontekście można zrozumieć emocje, jakie wywołują takie, przykładowo, oferty:

Pensja od 63 do 93 tysięcy złotych z hakiem – dla większości przymusowych płatników składek na NFZ takie pieniądze to czysta abstrakcja. Dołożyć do tego problemy polskiej służby zdrowia – i resentyment gotowy (nie brakło go zresztą w komentarzach). Przy czym „problemy” to by może zbyt łagodne określenie – oczekiwanie całymi latami na pilne operacje (o tych nie-pilnych nie wspominając) to jawna kpina, a nie „problem” – i w istocie tak monstrualny czas oczekiwania podważa sens korzystania z „usług”, jeśli można je tak określić, publicznego systemu opieki zdrowia w Rzeczypospolitej.

Jak pragnę zdrowia

Wielu krytyków powie, że trudno jest oczekiwać innego rezultatu przy niedostatecznym finansowaniu. Oczywiście racja – tyle że są też liczne problemy, które można rozwiązać i bez tego. Takie jak podejrzewany przy różnych okazjach niegospodarny, przesiąknięty nepotyzmem system zarządzania w wielu placówkach, będący w stanie przejeść i zmarnować dowolne pieniądze, niezależnie od nakładów na NFZ. Czy też traktowanie pacjentów przez niektórych przedstawicieli profesji medycznej jako kłopotliwy, irytujący i w gruncie rzeczy zbędny dodatek do wysoko płatnego etatu.

A jednak szpital w Bielsku-Białej wspomnianą kwotę oferuje – i, jak wynika z komentarzy, mimo to nie może lekarza znaleźć. Ba, niektórzy sugerują, że sam fakt zamieszczenia publicznego ogłoszenia (zamiast przyznania etatu znajomym) świadczy, że nikogo chętnego nie było. Zwłaszcza że chodzi o SOR, który dla lekarzy ma być jedną z najgorszych „fuch” – tutaj zapewne mogą oni solidaryzować się z pacjentami rzeczonych SOR-ó, których, potocznie mówiąc, trafia szlag w czasie kilku- czy kilkunastogodzinnego oczekiwania, aż ktoś przypomni sobie o ich istnieniu.

Wedle jeszcze innych głosów, takie stawki zwyczajnie dyktuje rynek, z którym nie ma się co kłócić – lekarzy bowiem w Polsce po prostu brakuje. Brakuje mimo tego, że ich zarobki w niczym nie przypominają lat 90′, i obecnie zarobki lekarskie w prywatnych placówkach (zwłaszcza po zsumowaniu przychodów z różnych miejsc i etatów) potrafią czasem przewyższać te w Czechach czy Niemczech. Czy jednak takie dyktowane przez rynek stawki korespondują z efektem, jakiego doświadczają pacjenci? Niestety, odpowiedź jak zwykle brzmi „to zależy” i jest po prostu niejednoznaczna.

Kwestia tylko pieniędzy?

Z jednej strony bywają bowiem wyniośli lekarze z szeregiem literek przed i po nazwisku, którzy bywają w pracy po dwie godzinki, biorą setki złotych za kilkuminutowe wizyty, a od stanu zdrowia pacjenta bardziej interesuje ich wyglądanie przez okno i podziwianie swojej zaparkowanej tam luksusowej limuzyny. Z drugiej strony, są też interniści czy zwłaszcza rezydenci w publicznych przychodniach, którzy pracują po 12-14 godzin na dobę, niekiedy słaniając się ze zmęczenia, i w dodatku za śmieszne w porównaniu z innymi medykami pieniądze – mimo, że mogliby łatwo znaleźć lepszą pracę.

Większość czytelników zapewne o wiele szybciej zgodziłaby się, że na proponowane w Bielsku-Białej zarobki zasługują ci drudzy. Niestety nietrudno zgadnąć, że znacznie częściej otrzymają je ci pierwsi. Otrzymają i nawet jeszcze powiększą! Raptem tydzień temu furorę w Internecie zrobiły przecieki z zamkniętej grupy dyskusyjnej lekarzy, w której rzecznik izby lekarskiej sam ma problem ze znalezieniem uzasadnienia, dla którego wprowadzenie limity dla bizantyjskich stawek lekarzy – i prosi grupę o porady i sugestie.

Niestety, tak długo, jak ograniczona podaż, quasi-feudalny system powiązań środowiskowych i awansów zawodowych oraz brak realnej konkurencji, premiującej lepiej zarządzane podmioty w dziedzinie ochrony zdrowia (a jaką to konkurencję niegdyś miały wprowadzić rywalizujące ze sobą o pacjenta Kasy Chorych – niestety zastąpione przez NFZ, nim zdołały wywrzeć jakiś zauważalny efekt), tak długo patologii w służbie zdrowia oraz jej wiecznie rosnących kosztów – które jednak nie przekładają się na jej jakość, a jedynie na pensje niektórych lekarzy – można się niestety będzie spodziewać.