Jeszcze w poprzedniej dekadzie cyfrowe piractwo w Polsce miało się bardzo dobrze. Jedni tłumaczyli to kwestiami finansowymi, drudzy dostępnością treści, jeszcze inni przekonaniami. Ile z tego zostało? Chyba niewiele – najnowsze dane wskazują, że Polacy przeszli przemianę i stali się wzorem uczciwości dla innych nacji w UE. E-pirat na zawsze porzucił naszą krainę? Tu zdania mogą już być podzielone.
Piractwo ma się dobrze, ale nad Wisłą nie poraża
EUIPO, czyli Urząd Unii Europejskiej ds. Własności Intelektualnej to instytucja rejestrująca znaki towarowe i wspólnotowe wzory przemysłowe. Organ powstał kilka dekad temu, ale jeśli ktoś myśli, że jego siedzibą jest Bruksela, będzie w błędzie – padło na słoneczne Alicante. I to zapewne tam powstał raport, który znajdziecie na stronie urzędu.
Globalnie piractwo ma się dobrze: w ciągu czterech lat o 12 proc. wzrosła liczba odwiedzin witryn z nielegalnymi materiałami wideo (dane za brytyjskim podmiotem MUSO). Przeciętny Europejczyk z nielegalnych treści online korzysta dziesięć razy w miesiącu, a połowę tej liczby stanowią treści telewizyjne. EUIPO przekonuje, że problemem nie jest dostępność, bo liczba pirackich stron telewizji internetowych rośnie: podaż odpowiada na popyt. Europejczycy chcą tanich treści.
Stereotypowo e-pirat byłby mieszkańcem naszego regionu, najpewniej Polakiem. Tu jednak miłe zaskoczenie: w zestawieniu EUIPO za poprzedni rok na nasz kraj przypada osiem nielegalnych dostępów na użytkownika sieci w skali miesiąca. Jest zatem lepiej niż w przypadku wspomnianej średniej. Co ciekawe, niższy poziom piractwa w UE zanotowano jedynie w Rumunii, Niemczech i we Włoszech. Jeśli już Polak decyduje się na piracenie, to korzysta np. z nielegalnych transmisji wydarzeń sportowych. Robi to 12 proc. społeczeństwa. Dla porównania: w Hiszpanii 18 proc., a w Chorwacji 16 proc.
E-pirat powróci za sprawą zmian w serwisach streamingowych?
Skąd pozytywna zmiana? Czynników jest wiele, wśród nich np. bogacenie się społeczeństwa, niski poziom bezrobocia, rosnąca świadomość. Ale warto też zwrócić uwagę na fakt, iż Polacy przyzwyczaili się do płacenia z telewizję – przez wiele lat darmowa oferta była uboga, więc rodacy sięgali po ofertę kablową i satelitarną. To im/nam zostało. Kolejną kwestią jest dostępność, szeroka, legalnych źródeł. Do wyboru są platformy zagranicznych gigantów (m.in. Netflix czy Disney), ale też rodzimych graczy – np. Polsat Box. Jeśli za kilkadziesiąt złotych miesięcznie można mieć dostęp do serwisu, Polakowi nie włącza się e-pirat. Jest jedno „ale”.
Większość z Was zapewne zdaje sobie sprawę z tego, że platformy streamingowe nie tylko podnoszą opłaty, ale też ograniczają współdzieleni kont. Jednocześnie przybywa treści na wyłączność. Klient musi zatem wykupić więcej usług i nie podzieli rachunku między siebie, znajomych oraz krewnych. Z kilkudziesięciu złotych miesięcznie może się zrobić kilkaset. A mowa przecież tylko o serwisach z filami. Do tego dochodzą cyfrowe książki, muzyka, gry wideo, różnego typu oprogramowanie (akurat ta kategoria mocno rośnie w piraceniu).
Z drugiej jednak strony Netflix w drugim kwartale br. mógł się pochwalić świetnymi danymi: serwisowi w tym czasie przybyło ponad 8 mln nowych abonentów, podczas gdy analitycy spodziewali się niespełna 5 mln. Na razie zatem dzieje się to, czego chciała firma: subskrybentów jej przybywa po zmianach warunków. Ciekawe, jak długo ten stan się utrzyma?
yx8apc