We czwartek wieczorem po mediach internetowych oraz społecznościowych rozeszły się doniesienia dotyczące przygotowań francuskich wojsk do działań. Miałyby one jakoby być wysłane najpierw do Rumunii, a następnie stamtąd wkroczyć na południową Ukrainę.
Wedle tych podań – mających jakoby (?) pochodzić ze źródeł zbliżonych do personelu 2. Regimentu Piechoty Cudzoziemskiej w Nimes, wchodzącego w skład 6. Lekkiej Brygady Pancernej – żołnierze tej jednostki otrzymali rzekomo rozkazy do przygotowania się do transportu do Rumunii. Stamtąd mieliby udać się na Ukrainę, zaś przewidywanym rejonem operacji byłyby okolice Odessy. Tako rzecze internet.
Informacje te można eufemistycznie i dużą dozą kurtuazji określić jako „niepotwierdzone”. Bardzo szybko zniknęły bowiem tweety i wpisy tegoż dotyczące. Zniknęły one bardzo efektywnie – trudno bowiem znaleźć je w pamięci podręcznej wyszukiwarek oraz w archiwach internetowych.
Zobacz też: „Elizabeth Whoren”. Giełda usuwa tokeny 'sympatyków’ pani senator
W drogę na Ukrainę?
W tej problematyce, jednak wyraźnie innymi słowy – trudno przy tym stwierdzić, czy w związku z powyższymi doniesieniami – wypowiadał się prezydent Francji, Emmanuel Macron. Stwierdził on, że samoograniczenia Ukrainy i państw zachodnich w wojnie z Rosją działają na korzyść tej ostatniej.
Ogólnie pojmowany, polityczny Zachód nie powinien w związku z tym, jego zdaniem, wyznaczać sobie, arbitralnych czerwonych linii w odniesieniu do pomocy dla Ukrainy czy kontrowania wrogich działań Rosji. Zaprzeczył jednakże, że francuskie siły zbrojne mają rozpocząć operacje na terenie Ukrainy.
Macron zaznaczył przy tym, że idea obecności francuskich i sojuszniczych żołnierzy na Ukrainie zdecydowanie nie jest wykluczona. Dopuszcza on wysłanie jakichś formacji wojskowych, o póki co niesprecyzowanej wielkości, ale „w tym lub przyszłym roku”. Nie zaś teraz.
Wszystko to jednak nie zależy jedynie od woli francuskiego prezydenta. Problemem bowiem może okazać się gotowość oddziałów francuskiej armii do faktycznych działań bojowych w takim stylu, jaki ma miejsce na Ukrainie.
Zobacz też: Zagadkowa śmierć whisteblowera i kolejne wstrząsy w powietrzu. W co gra Boeing?
Skąd ciągle ten temat
Kwestia obecności żołnierzy państw NATO na Ukrainie od dawna jest zresztą kwestią zapalną – choć wydaje się ona mieć dalece mniejsze znaczenie praktyczne, niż to się jej przypisuje. Od dawna są tam obecni – nieoficjalnie, ale jednak – instruktorzy oraz operatorzy sił specjalnych.
Z drugiej strony, wszystkie kraje sojuszu stanowczo odrzucały możliwość wysłania zwartych oddziałów do walki na froncie z Rosjanami. Pytanie zresztą – po co? I zwłaszcza, jak? Ukrainie brakuje obecnie przede wszystkim amunicji i dużych ilości zaawansowanego uzbrojenia. A w drugim rzędzie także rezerwistów, ale przede wszystkim do uzupełniania własnych jednostek.
Tymczasem francuska Armée de Terre nie jest w ogóle przygotowana do pełnoskalowego konfliktu typu near peer, z dominującą rolą artylerii i dużych formacji pancerno-zmechanizowanych. Przez całe dekady francuskie siły zbrojne optymalizowane były do działań zamorskich, przede wszystkim w Afryce. Zaś po upadku Związku Sowieckiego taki rodzaj wojny, jaki ma teraz miejsce na Ukrainie, w ogóle uznano za relikt przeszłości.
Oczywiście, od rozpoczęcia rosyjskiej inwazji kraje Europy (przynajmniej niektóre) podejmują wzmożone wysiłki w celu poprawy kondycji swoich armii. Proces ten jednak potrwa latami, zaś póki co Francja po prostu nie jest gotowa do takich działań. Przynajmniej nie na pełną skalę.
Może Cię zainteresować: