Gargantuiczne pożary, które rozpoczęły się w luksusowej okolicy Pacific Palisades pod Los Angeles – i niemal do szczętu tę okolicę zniszczyły – obejmują kolejne dzielnice. Pożar trawi obecnie Eaton, dotarł także do Hollywood. Centrum Los Angeles spowite jest całunem dymu oraz drobinek żaru niesionych utrzymującym się, silnym wiatrem.
W wyniku tego naturalnego, choć w dużej mierze wynikającego z ludzkiej nieudolności kataklizmu ponad 130 tys. osób musiało uciekać z domów. Jak na razie potwierdzono śmierć 5 osób, lecz liczba ta prawdopodobnie wzrośnie.
W wielu miejscach nie sposób faktycznie zorientować się, ile ludzi pozostało na obszarach objętych płomieniem. Nakazy ewakuacji, które władze miejskie poniewczasie wydały, są w praktyce nieegzekwowalne.
Co więcej – obecnie nawet tym, którzy chcą się do nich zastosować (a którzy nie uciekli wcześniej), może być to ciężko zrobić. Na drogach panuje ogromy chaos – do tego stopnia, że w niektórych miejscach straż pożarna, aby dotrzeć do pożaru, musiała usuwać porzucone samochody na bok za pomocą buldożera. W porzuconych dzielnicach grasują z kolei złodzieje, szabrownicy i okazyjni przestępcy. Ich aktywność niektórzy właściciele domów zauważyć mieli poprzez zdalny dostęp do kamer monitoringu.
Temperatura płomieni i społecznych reakcji
Płomienie objęły tak „medialne” okolice jak Hollywood Hills, Malibu czy Santa Monica. Spowodowało to mieszane reakcje w związku z falą niezdrowego zainteresowania dot. tego, jacy celebryci stracili swoje domy. Lista ta jest długa (i łatwa do znalezienia w Sieci, jeśli kogoś naprawdę by to interesowało). Jednak zdaniem licznych komentatorów, przejmowanie się „tragediami” rzekomych VIP-ów bardziej niż w przypadku zwykłych mieszkańców – tylko dlatego, że ci pierwsi znani są z ekranów – jest po prostu niesmaczne.
Pojawiają się zresztą także wyrazy sympatii á rebours, skierowanej do mieszkańców tych dzielnic (by przetłumaczyć sentyment na polski: „i bardzo ***** im dobrze!”).
Niektórzy co bardziej zideologizowani komentatorzy byli nawet… zadowoleni z tego powodu, że pożary zniszczyły domy ich przeciwników politycznych (!). I to mimo faktu, że „ich strona” – biorąc pod sympatie zdecydowanie lewicujące sympatie polityczne Kalifornii w ogólności, a Los Angeles w szczególności – ucierpiała na tym znacznie bardziej. Niektórzy wydają się być literalnie gotowi do tego, by stracić majątek życia, jeśli tylko zwolennicy Trumpa również go stracą.
Łącznie ogień zniszczyć miał już 17 tys. akrów (ok. 6879,66 ha) zabudowy w Palisades oraz 10 tys. akrów (~4046,86 ha) zabudowy w Eaton. Pożar dalej się rozprzestrzenia, na pewno nie jest to zatem finalny rozrachunek. Wedle ostrożnych i wstępnych szacunków, jak dotąd pożary spowodowały straty rzędu 10 mld. dolarów. Już teraz ma to gwarantować mu pierwsze miejsce na podium najbardziej destrukcyjnych pożarów w historii Los Angeles.
A trzeba przyznać, że to coś znaczy – biorąc pod uwagę choćby podatność miasta na pożary w XIX wieku, gdy miasto, w toku ogromnie dynamicznego i często niekontrolowanego rozwoju, w dużej mierze składało się z przypadkowej, drewnianej, a czasem nawet improwizowanej zabudowy o standardzie sanitarnym pozostawianym bez komentarza.
Los Angeles – w popiołach, ale za to progresywne
W tym kontekście nie zaskakuje, że kwestia odpowiedzialności i konsekwencji już zaczyna być zagadnieniem bardzo niewygodnym dla władz Kalifornii i Los Angeles. Na tyle niewygodnym, że nawet tamtejsi politycy mają problem z odpowiedzią na pytania, jak do tego doszło, i kto zawinił. A w każdym razie takie problemy ma pani burmistrz Los Angeles, Karen Bass.
Pani burmistrz istotnie ma kilka kwestii, o której wściekli wyborcy mogą chcieć ją zapytać. Jak choćby kwestia totalnego nieprzygotowania miejskiej straży pożarnej. Jej budżet Bass zredukowała o prawie 20 milionów dolarów. Co więcej, nakazała zwolnić często doświadczonych strażaków z ogromną wiedzą, którzy odmówili podporządkowania się jej (nielegalnemu, jak niedawno orzekł sąd) przymusowi szczepień przeciw Covid. Pani burmistrz zastąpiła ich odrobinę innym materiałem ludzkim. W doborze którego kompetencje nie były głównym czynnikiem.
Jak udowodniła praktyka, polityka ta okazała się mało rozsądna. Oczywiście orientacja, poglądy czy prywatny styl życia szefowej straży pożarnej nie miałyby jakiegokolwiek znaczenia – o ile znałaby się ona na swoich obowiązkach. Niestety w swoich priorytetach na stanowisku wymieniała ona głównie „różnorodność” i „inkluzywność” – kwestie merytoryczne nie znalazły się natomiast na liście
W kłopotliwej sytuacji znalazł się też gubernator Kalifornii, Gavin Newsom. Ten jednak radzi sobie tradycyjnie – oskarżył Donalda Trumpa o „upolitycznienie” tragedii w reakcji na krytykę zaniedbań władz stanowych.