Wczoraj wieczorem i dziś w nocy trwały zamieszki w Leeds w Wielkiej Brytanii. Zarzewiem chaosu okazała się „etniczna” dzielnica Harehills. Sprawcy – wedle doniesień przede wszystkim muzułmańscy imigranci – podpalali pojazdy. Mieli też zmusić do wycofania się lokalną policję.
Uczestnicy zamieszek oraz tzw. „młodzież” mieli prowadzić ożywiony dyskurs społeczny z policją na ulicach Leeds za pomocą kamieni oraz różnej improwizowanej broni, którą wykorzystywano w bezpośrednich starciach. Agresywny tłum podpalił m.in. dwupiętrowy autobus, zaś policyjny radiowóz przewrócono i potraktowano w roli barykady. Czynności te sami transmitowali w Internecie.
Jak widać, uczestnikom zamieszek nie towarzyszy nadmierna obawa o ustalenie ich tożsamości. Nie obserwuje się bowiem pośród nich troski o skrywanie twarzy. Stawia ich to w jaskrawym kontraście m.in. do ruchu „Blade Runners”, którego członkowie niszczą inwigilacyjne kamery służące do wymuszania represyjnych opłat środowiskowych.
„Stanowczo potępiamy…”
Jak wynika z pojawiających się sygnałów, zamieszki rozpoczęły się od próby odebrania dziecka jednej z rodzin przez służby socjalne. Rodzina ta, w doniesieniach określana jako romska, miała zgłosić się do szpitala z poszkodowanym dzieckiem. Obrażenia te zadało mu jakoby rodzeństwo. Szpital poinformował o tym fakcie policję i służby, te zaś zdecydowały, by „dla bezpieczeństwa” odebrać jej dzieci.
Fakt ten zaś nie został dobrze odebrany przez „lokalną społeczność”. Według oświadczenia Policji Zachodniego Yorkshire, zamieszki zostały „zainicjowane przez kryminalną mniejszość, mającą na celu zakłócenie relacji wewnątrz społeczności”. To cokolwiek surrealistyczne oświadczenie korespondowało jednak swym tonem z oświadczeniami polityków. A przynajmniej większości polityków.
W przewidywalny sposób, premier sir Keir Starmer oraz minister spraw wewnętrznych, Yvette Cooper, „potępili” wydarzenia. Określili oni wydarzenia w Leeds jako „szokujące” i „haniebne”. Oświadczenia tego nie sposób określić jako humorystycznego, z pewnością istnieje bowiem niezerowa liczba obywateli Zjednoczonego Królestwa, którzy się nim przejmą. Niestety szansa, że będą to uczestnicy zamieszek, jawi się jako raczej nikła.
Obserwatorzy zauważają za to, że zamieszki mają miejsce niepełne dwa tygodnie po tym, jak nowy rząd Partii Pracy zapowiedział radykalną redukcję zasądzonych wyroków i masowe wypuszczanie skazanych na wolność. Laburzyści obiecywali bowiem w toku kampanii wyborczej „redukcję poziomu inkarceracji” w Wielkiej Brytanii.
Kłopotliwa kwestia imigracji – w Leeds i w całym kraju
Jak zwykle w przypadkach takich zajść, doszło także do towarzyszących im kontrowersji. Wedle oskarżeń niektórych komentatorów, policja i lokalne władze próbują przemilczeć fakt, że sprawy to w dużej, o ile nie przeważającej mierze muzułmańscy imigranci.
W ślad za nimi ma tak również czynić część mediów, z relacji których nie sposób się dowiedzieć na temat „afiliacji etnicznych” uczestników zamieszek. I choć osoby takie jak Tommy Robinson – który wysunął takie oskarżenia – uchodzą za nader kontrowersyjne, ignorowanie ich zarzutów z uwagi na samą kontrowersyjność jego osoby z pewnością nie służy transparentności.
Sytuacja sprowokowała także pyskówkę pomiędzy lokalnym członkiem parlamentu z ramienia Partii Pracy a liderem Partii Reform. Alex Sobel był bowiem zbulwersowany komentarzami Nigela Farage’a, wiążącymi zamieszki w jego okręgu wyborczym z masową imigracją z krajów tzw. Trzeciego Świata.