Niemcy: „o imigrantach dobrze – albo wcale”. Skandal w Kolonii?

Niektóre wieści ze świata dzisiejszej polityki mają tę szczególną cechę, że na pierwszy rzut oka ciężko rozpoznać, czy są one dziełem strony satyrycznej, wrzutką politycznych pranksterów czy autentycznie rzetelnymi doniesieniami. Tyle, że dotyczącymi kwestii tak rażąco absurdalnych, że wręcz wydających się surrealistycznymi. Do tej ostatniej kategorii należą informacje, którymi uraczyły Niemcy (oraz obserwatorów na całym świecie) tamtejsze partie polityczne.

W tym tygodniu, w związku z odbywającymi się niedługo wyborami lokalnymi w Kolonii, ogłoszono otóż zawarcie tyleż kuriozalnego, co szokującego paktu wyborczego. Pakt ów, zawarty z inicjatywy Kolońskiego Okrągłego Stołu na rzecz Integracji, oficjalnie określono jako „porozumienie o uczciwości”. Poparły go wszystkie ugrupowania, które liczą się w tych wyborach: CDU, FDP, Lewica, SPD, Volt oraz Zieloni. Wszystkie – naturalnie z wyjątkiem jednego, enfant terrible niemieckiej polityki, czyli AfD.

Nie wiadomo, czy biorąc pod uwagę treść paktu, jego nazwę świadomie potraktowano jako sarkazm, czy też jej autorzy w specyficzny sposób postrzegają pojęcie uczciwości. Pakt ów bowiem przewiduje – a wszyscy sygnatariusze się do tego zobligowali – aby wyeliminować z kampanii wyborczej jakąkolwiek krytykę migracji oraz imigrantów, wraz ze wszystkimi ekonomicznymi, społecznymi, demograficznymi i kryminalnymi utrapieniami, których ich masowa obecność jest źródłem.

„Różnorodność” jako przymusowy aksjomat

To postanowienie może się wydawać zbyt absurdalne nawet jak na Niemcy, ale naprawdę zawiera takie zapisy. Cytując, obliguje ono, by „nie winić migrantów i uchodźców za negatywne następstwa społeczne, jak bezrobocie czy zagrożenia dla bezpieczeństwa”, „nie prowadzić kampanii kosztem osób o pochodzeniu imigranckim”, „nie prowokować uprzedzeń”, a także szanować świętego Graala postępowego multikulturalizmu, czyli „różnorodność naszego społeczeństwa”.

Tytułem kronikarskiej rzetelności – to ostatnie pojęcie traktuje się jako antytezę etnicznej spójności (ale tylko tak długo, jak długo dotyczy społeczeństw kaukaskiego pochodzenia), zaś termin „bardziej różnorodny” oznacza po prostu „mniej biały”. Dokładnie takie postawienie sprawy zaakceptowały wszystkie ugrupowania z wyjątkiem zagrażającej demokracji AfD. Która tym samym stanowi jedyną faktycznie demokratyczną kontrofertę dla pro-imigracyjnego monolitu reszty partii.

Taki absurd, że nawet Niemcy…

Wracając do „porozumienia o uczciwości”, jakiekolwiek wypowiedzi dotyczącego tego gigantycznego przecież problemu – zwłaszcza biorąc pod uwagę jego skalę, z którą muszą się mierzyć Niemcy – muszą być utrzymane wyłącznie w pozytywnym tonie. Nad przestrzeganiem tych zobowiązań czuwać zaś mają specjalnie wyznaczeni arbitrzy – co w istocie jest jedynie formalizacją już istniejących realiów, w ramach których wszystkich krytyków imigracji spotykają szykany, deplatforming, bojkot medialny etc.

Jak niektórzy zauważyli, w tym roku mija dziesięć lat od czasów słynnych wydarzeń sylwestrowych w Kolonii, w 2015 r. W tym samym roku, komentują niektórzy, zatrzymała się mentalność niemieckich polityków. Co ciekawe (i jakże nietypowe, szczególnie jak na Niemcy), z paktu tego kpią nie tylko internauci, ale nawet prasa. „Nasze partie są tak głupie (…) i tak słabe, że same niszczą demokrację, nie mówiąc o tak ważnym temacie” – coś takiego w niemieckiej gazecie to w istocie rzadkość.

Zaś AfD właśnie otrzymała monopol na problem, który dla wielu Niemców jest najważniejszy.