Skrajne kontrowersje wzbudziły doniesienia o nowych unijnych przepisach. W ich myśl nielegalni imigranci mieliby być szokująco hojnie finansowani – z budżetów państw członkowskich, ale na poziomie dorównującym temu wyznaczanemu przez Niemcy.
Zaledwie przed weekendem szerokie wzburzenie wywołało naruszenie granicy RP przez niemiecką policję. Które, jak się okazało, było elementem szerszej polityki RFN dot. odsyłania do Polski niechcianych przez siebie kategorii imigrantów. Których Niemcy najpierw wpuściły, powołując się na „przesłanki humanitarne” – teraz jednak zdają się rozmyślić. Na pokątnych wizytach niemieckiej policji do Polski zdecydowanie jednak nie koniec.
Dożywotnie wczasy na koszt miejscowych
Wedle pojawiających się informacji, zgodnie z przepisami UE, które właśnie wchodzą w życie, państwa członkowskie miałyby zapewniać nielegalnym imigrantom „odpowiednie” warunki życia. Pomijając fakt samej kwestii tego, dlaczego osoba przebywająca w Europie nielegalnie miałaby być uprawniona do jakichkolwiek pieniędzy podatników, clou w wysokości tegoż poziomu życia.
Otóż zgodnie z zapisami nowego wykwitu legislacji z Brukseli, nielegalni imigranci (eufemistycznie określani jako „osoby ubiegające się o ochronę międzynarodową”, najczęściej bez wspomnienia o fakcie pojawienia się ich w UE z naruszeniem prawa) mieliby zagwarantowany ten sam poziom życia niezależnie od kraju członkowskiego (!).
Oznaczałoby to, że rzekomy azylant w Polsce miałby być utrzymywany na koszt polskiego podatnika – ale na poziomie analogicznym do tego, który oferują nielegalnym imigrantom Niemcy. Uwagę na ten fakt zwrócił Jacek Saryusz-Wolski.
Przypatrując się bliżej załączonemu wyżej zrzutowi tekstu dyrektywy, o której mowa:
Jak sugeruje sam tekst, w tym przypadku chodzi o daleko więcej niż tylko ulubioną melodię organów Unii Europejskiej o „harmonizacji” każdej możliwej dziedziny życia w Europie („harmonizacji” – czyt. przejęciu kontroli przez instytucje UE). Problem jest głębszy i wynika z długofalowych interesów jednego państwa członkowskiego, Niemiec, na którego postulaty instytucje UE okazują się jednak nieodmiennie wrażliwe.
Nasi *drodzy* nielegalni imigranci
Z przeprowadzonych kalkulacji wynika, że rzekomi azylanci (do kategorii tej zalicza się każdy nielegalny przybysz, który zadeklaruje, że „chce ochrony międzynarodowej”) żyliby na poziomie wyższym od przeciętnego obywatela Polski – za to na jego koszt.
Zgodnie z zapisami dyrektywy, mieliby prawo do „godnego zakwaterowania” (za darmo naturalnie), „świadczeń materialnych” (wiktu, opierunku i przedmiotów użytku osobistego), a także – co wedle rozpowszechnionej opinii zdaje się być najbardziej rażące i skandaliczne – tzw. „kieszonkowego”. Owo „kieszonkowe” miałoby być przy tym zharmonizowane.
Można przy tym założyć, które państwo i dlaczego właśnie Niemcy będzie tutaj punktem odniesienia. W Niemczech zaś nielegalni imigranci otrzymują od podatników ponad 500 euro „kieszonkowego” – czyli ponad 2 tys. złotych.
Bez kolejki w szkole i przychodni
Jak chce klasyk – but wait, there’s more. Osoby nielegalnie przebywające w UE miałyby mieć prawo do „edukacji”. Wyraźnie zaznaczono przy tym, że osiągnięcie przez nich pełnoletności nie pozbawia ich tego prawa.
Biorąc pod uwagę, że zjawisko podawania się przez pseudoazylantów za niepełnoletnich (by utrudnić ewentualną deportację), nie wymaga wielkiej wyobraźni dojście do wniosku, że w europejskich szkołach, obok dzieci (!), mogliby się pojawić dorośli imigranci.
Czy na tym dość? Naturalnie nie. Unia chce zmusić kraje członkowskie, by zapewniały im także opiekę zdrowotną. Także na poziomie zharmonizowanym – co w przypadku Polski oznaczałoby wyższy poziom (a zwłaszcza krótsze kolejki oczekiwania, albo i w ogóle przyjmowanie bez kolejki) niż dostępny dla obywateli.
Jak zapewne wiele osób pamięta, w dobie niedawnej epidemii Covid UE znana była z przesadnej troski o nierozprzestrzenianie się chorób. Wspierała ustanowienie w tym celu drobiazgowego reżimu kontrolnego, nie przejmując się zarzutami o naruszanie praw obywatelskich.
Troska, ta, jak widać, odchodzi jednak w przeszłość – przynajmniej w odniesieniu do nielegalnych imigrantów. Jak bowiem widać z powyższych wyjątków, choroby (i to nawet te potencjalnie zakaźne i epidemiczne) mają nie stanowić podstawy do odmowy przyjęcia pseudoazylanta.
Unijna klasa uprzywilejowana
Lista ich przywilejów ogółem zdaje się nie mieć końca. Jest na niej i prawo do reprezentacji prawnej (oczywiście darmowej – to nie obywatele UE, którzy za adwokata muszą płacić sami). Jest i prawo do „jedności rodziny” (!).
Wyjaśniając, co się pod tym pojęciem kryje – chodzi o „prawo” do sprowadzenia przez nielegalnego imigranta swojej rodziny (!!!). Nie będzie wielkim wysiłkiem przewidzenie, kto ową rodzinę będzie utrzymywać (członkowie rodziny mogą zresztą sprowadzić kolejnych… i tak dalej; nie bez przyczyny obserwatorzy mówią o zjawisku „migracji łańcuchowej”).
Ogółem, nowo wchodząca w życie (choć przyjęta, w zastanawiający sposób, po cichu i bez oprawy medialnej) zdaje się być przepisem na imigracyjną katastrofę. Zupełnie jakby jej celem było wymuszenie na Polsce (i innych krajach), by zaakceptowała wykształcenie się u siebie znanych z Niemiec czy Francji imigranckich gett – gdzie można odnieść wrażenie, że jest się na Bliskim Wschodzie, a nie w Europie.
Czyni ona z nielegalnych imigrantów klasę uprzywilejowaną w stosunku do ludności rodzimej. I rujnuje jakiekolwiek starania krajów Europy, by utrzymać tzw. nachodźców poza swymi granicami. Jedynym faktycznie skutecznym na to sposobem byłoby bowiem po prostu jej nieprzestrzeganie. I wyrzucanie ze swoich granic nielegalnych przybyszów bez względu na opinie urzędników UE, niemieckich polityków czy aktywistów pro-imigracyjnych.
Wola Niemiec über alles?
Niemcy od dawna domagały się, by inne kraje Unii przyjmowały nielegalnych imigrantów na poziomie dorównujących ich własnemu. Jest to oczywiście pokłosie zalewu Republiki Federalnej przez rzekomych azylantów. A to z kolei wynika z ogromnie hojnych pakietów socjalnych, jakie kraj ten oferuje nielegalnym przybyszom z Trzeciego Świata. Stanowczo przerasta on zabezpieczenie socjalne dostępne dla rodowitych obywateli w innych państwach UE.
Powodowało to, że nielegalni imigranci, których Niemcy chciały umieścić w innych krajach, najczęściej i tak do nich wracali. Nowa dyrektywa stwierdza przy tym explicite, i więcej niż raz, że właśnie przekierowanie ich z Niemiec do innych krajów jest jej głównym celem.
Cel ten stoi w rażącej sprzeczności z interesem politycznym oraz nastrojami społecznymi w innych krajach, zwłaszcza tych Europy Środkowej – a które domagają się odmowy przyjmowania azylantów z Afryki i Azji.
Również zresztą w krajach Europy Zachodniej nieodmiennie rośnie poparcie dla postulatu, by nielegalni imigranci byli deportowani, nie utrzymywani z pieniędzy podatnika. To jednak, wedle tych samych organów UE, narusza „prawa człowieka” napływowych.
Czyżby naprawdę doszło do tak absurdalnej, że aż niewyobrażalnej sytuacji, w której jednym (no, jedynym legalnym według UE – takie Węgry mają na ten temat własne zdanie i po dawnemu odmawiają wstępu tej kategorii przybyszów w swoje granice) sposobem ograniczenia rozbuchanych przywilejów nielegalnych imigrantów byłoby… nadanie im obywatelstwa?