Nie wolno publikować nagrań złodziei, bo ci „mają prawo do prywatności” – czyli o czyje interesy dba rząd

Wywieszanie wizerunków złodziei, których kamery monitoringu przyłapały na kradzieży, jest niedopuszczalne – twierdzą urzędnicy. Taki komunikat ma do swych obywateli Wielka Brytania. Wiadomo przecież, że „prawa” sprawców są ważniejsze niż ich ofiar, prawda?

Komunikat, o którym mowa, dotyczy konkretnie właścicieli sklepów, którzy – niemal w całym kraju – zmagają się z gigantyczną plagą kradzieży. Zupełnie przypadkowo nasila się ona wraz importem milionów „azylantów” – ale publiczne wyrażenie takiej opinii jest w Wielkiej Brytanii zagrożone cięższymi konsekwencjami karnymi niż sama kradzież. Nic więc dziwnego, że samo to zjawisko kwitnie. Tym bardziej, że rząd zdaje się czynić wszystko, aby pomóc przestępcom, a utrudnić poszkodowanym.

Prawo do prywatności się należy – przynajmniej niektórym

Ci ostatni nie mają wielu narzędzi, po które mogliby sięgnąć, aby zapobiec rabunkowi swego mienia. Fizyczne powstrzymanie złodziei jest (jakżeby inaczej) nielegalne, zresztą Wielka Brytania jest krajem, której władze zadbały o uczynienie swych cywilnych mieszkańców doszczętnie bezbronnymi. Tak w sensie prawnym – ścigając rzekomo „nieproporcjonalne” użycie siły nawet w przypadkach jawnej samoobrony – jak i fizycznie, pozbawiając ich dostępu do jakichkolwiek środków obronnych (nawet gazu pieprzowego, o broni palnej nie wspominając).

Jednym z nielicznych środków, które choć trochę mogły pomóc w ograniczeniu przestępczości, były systemy monitoringu wizyjnego. Nie żeby ich stosowanie prowadziło do ścigania i osądzania złodziei – brytyjska policja najczęściej „nie potrafi” ustalić sprawców nawet wtedy, kiedy pod nos dostanie od poszkodowanych komplet materiału dowodowego. Zawsze to jednak trudniej dopuszczać się co bezczelniejszych przypadków kradzieży, kiedy sprawcy mogą dzięki temu zyskać niechcianą sławę w sieci.

I właśnie tym ostatnim na ratunek ruszyli dzielni urzędnicy. Jak twierdzi Biuro Komisarza ds. Informacji (Information Commissioner’s Office, ICO), publikowanie podobizn sprawców jest niedopuszczalne. Godzi bowiem w ich „prawo do prywatności” (!). To w kraju, którego rząd przeforsował ostatnio ustawę (chodzi o orwellowską Online Safety Act), która prawo to w przypadku zwykłych ludzi w praktyce likwiduje. Jak widać, jakieś szczątki prawa do prywatności jednak pozostają. Szkoda, że tylko dla przestępców.

W ramach postscriptum – brytyjskiej policji przeszkadza też, gdy złodziei „obraźliwie” się nazywa. Nawet było o tym głośno.

Wielka Brytania na „postępowo” i „multikulturowo”

To skądinąd tylko jeden z długiej listy skandalicznych i absurdalnych sytuacji i zjawisk, w które niestety obfituje ostatnio Wielka Brytania. Pośród szalejącej przestępczości – policja nadaje priorytet ściganiu internetowych komentarzy niezgodnych z rządową propagandą „wartości wielokulturowych”. Bandy muzułmańskich imigrantów uczyniły sobie długoletni proceder z gwałcenia białych dziewczynek – ale władze robiły co mogły, by ten fakt zatuszować, bo ściganie sprawców byłoby rasistowskie.

Coraz więcej napadów, włamań i pobić – ale miejscowi włodarze dbają bardziej o mandaty za złe parkowanie (albo „nieekologiczny” silnik). Jeśli ktoś będzie narzekać na to, że padł ofiarą kradzieży, to prędzej on zostanie aresztowany niż sprawca. Do tego wszystkiego bezdomni obywatele śpią na ulicach, podczas gdy masowo napływający nielegalni imigranci z Afryki i Azji (notabene z życzliwą pomocą władz) lokowani są w luksusowych hotelach. Podobne zjawiska mają też zresztą miejsce w gospodarce.

Emeryci tracą dodatki na ogrzewanie, ale licznych zasiłków dla ludzi, których nie powinno w ogóle tam być, rząd nie myśli ograniczyć. W przyjęciu do pracy bardziej niż kompetencje czy doświadczenie liczy się ciemny kolor skóry i nie-heteroseksualna orientacja. Zasobni podatnicy uciekają z kraju, w imię kultu „walki ze zmianami klimatu” zamykane są zakłady przemysłowe i naftowe instalacje wydobywcze, za to na żyznych ziemiach rolnych uniemożliwia się ich uprawę, by budować farmy słoneczne.

Nawet prywatną hodowlę kur rząd chciał zdelegalizować, narzucając absurdalny wymóg rejestracyjny. Skądinąd potraktowany przez Brytyjczyków adekwatnie.

Resztki, co pozostały z chwały i nadziei

Słowem, witamy w Zjednoczonym Królestwie Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej. W kraju niegdyś zwanym poetycko Albionem lub też „Land of the Hope and Glory”. I który ledwie półtora wieku temu stworzył jedno z największych imperiów w historii. Dziś zarówno imperialne dokonania, jak i rodzime dziedzictwo kulturowe są w tym kraju wyszydzane i tępione, zaś establishment polityczno-urzędniczy zdają się wychodzić z założenia, że interes ich kraju leży na ostatnim miejscu w hierarchii ważności

A w każdym razie taki jest wniosek z ich dokonań w ciągu ostatnich dekad – a zwłaszcza ostatnich lat, w toku których Wielka Brytania stała się jednym z najmocniej zarażonych rakiem wokeizmu państw świata. Do tego stopnia, że niektóre władze lokalne expressis verbis się owym wokeizmem chwalą. Katalog absurdów, niesprawiedliwości, skandalicznych zjawisk i innych problemów, które zżerają dziś to niegdyś faktycznie wspaniałe Królestwo, być może będzie nieco łatwiejszy do zrozumienia, jeśli skonstatować pewną dość wyraźną regułę w tamtejszej polityce.

Mianowicie, Wielka Brytania (a przynajmniej brytyjskie państwo) istnieje i działa nie w interesie Brytyjczyków. Zwłaszcza nie tych etnicznie anglosaskich. Nie działa też w interesie uczciwych obywateli, niezależnie od pochodzenia. Istnieje i działa w interesie tamtejszej elity – a przynajmniej grona, które za ową elitę samo się uważa – a pośród której kosmopolityzm i poczucie oderwania od kraju i kultury, z których formalnie się wywodzą, jest znacznie silniejsze, niż pośród niegdysiejszych, deklaratywnie „internacjonalistycznych” komunistów.

Dla niej nieszczęścia i alienacja Brytyjczyków we własnym kraju – jak i ruina samego kraju – nie mają decydującego znaczenia. Zarówno rodzimi obywatele, jak i imigranci są jedynie masami ludzkimi, którymi owa światła elita w swym przekonaniu zarządza. A że niektórzy – jak właśnie przestępcy – są w zarządzaniu bardziej sterowalni niż inni, i nie przejawiają (przynajmniej na razie) odruchu politycznego i ideologicznego buntu wobec rządzącego establishmentu, zaś kosztów ich przestępstw nie ponosi osobiście elita, to cóż…