Poglądów prezydenta Kolumbii, Gustavo Petro. najpewniej nie trzeba przedstawiać pod względem zapatrywań politycznych. Przywódca ten, który karierę polityczną zaczynał jako bojownik w szeregach marksistowskiego ugrupowania partyzanckiego M19, uchodzi za pierwszą skrajnie lewicową głowę tego państwa w historii. Rys ten zaznacza się przy tym głównie w warstwie retorycznej – pomimo bowiem prób, prezydent Petro ograniczany był w swych działaniach przez kontrolowany przez opozycję parlament.
Petro nie kryje się ze swoją niechęcią do kierunków polityki realizowanych przez Donalda Trumpa. Z wzajemnością zresztą – co świat miał okazję obserwować w pierwszych miesiącach tego roku, gdy po tym, jak Petro odmówił przyjmowania Kolumbijczyków deportowanych z USA za nielegalne tam przebywanie, Trump zagroził nałożeniem na Kolumbię rujnujących ceł. Petro, co w jego przypadku jest niemal regułą, i wtedy, i dziś sięgał przy tym po wzniosłą, wręcz patetyczną retorykę i argumenty.
Niekiedy jednak retoryka w jego przypadku wykracza poza czystą debatę publiczną. Tak stało się w piątek – gdy przemówienie Petro nie tylko przekroczyło te granice, ale osiągnęło także czegoś, co kiedyś nazywano nawoływaniem do zbrojnej rebelii. Prezydent Kolumbii chce wywołać zbrojny bunt w USA? Brzmi to, oczywiście, jak absurd, z gatunku tych trudnych do uwierzenia. Jeśli jednak słowa Gustavo Petro potraktować poważnie (co nie zawsze bywa oczywiste), to cóż…
Prezydent postępu
Petro przebywał w tym tygodniu w Nowym Jorku, gdzie przybył na sesję ONZ. Przy tej okazji wziął on także – co również nie jest dla niego nadmiernie nietypowe – udział w ulicznej manifestacji propalestyńskiej. I przemówił do jej uczestników (w wersji tłumaczonej, rzecz jasna), choć adresatami jego słów byli nie tylko oni. Prezydent Kolumbii zaapelował bowiem do amerykańskich żołnierzy. Czemu akurat do nich, wie najpewniej jedynie on sam (zwłaszcza, że żadnego z nich nie było w pobliżu) – ale zrobił to.
„Wzywam żołnierzy U.S. Army, nie kierujcie swoich karabinów w stronę ludzi (…). Zignorujcie rozkazy Trumpa. Posłuchajcie rozkazów ludzkości”. Co konkretnie kolumbijski prezydent miał tu na myśli, też ciężko tutaj zgadywać. Może chodzić zarówno o skierowanie żołnierzy Gwardii Narodowej do wsparcia operacji wymierzonych w nielegalną imigrację i lewacki terroryzm w USA, jak i postulaty Petro, aby kraje świata wystawiły „potężną armię” do obrony Palestyńczyków przed siłami izraelskimi.
Cassus belli
Odkładając realność tych postulatów oraz stopień kontaktu z rzeczywistością ich autora na bok, trudno jednak zignorować fakt oczywisty. Wzywanie amerykańskich żołnierzy (i to na terytorium USA) do odmowy wykonywania rozkazów Donalda Trumpa jest ni mniej, ni więcej tylko próbą wywołania zbrojnego buntu w USA. Akt taki historycznie bywał traktowany jako cassus belli, albo wręcz bezpośredni akt wojny, uzasadniający militarną reakcję.
Tej USA nie podejmą – przynajmniej nie w stosunku do Petro (jak najbardziej podejmują ją bowiem wobec łodzi przemytników narkotyków na Morzu Karaibskim – notabene prezydent Petro tych ostatnich też bronił, określając ich jako „biednych młodych ludzi”). Departament Stanu poinformował jednak o natychmiastowym unieważnieniu jego wizy – co oznacza realnie wyrzucenie z terytorium USA, najpewniej bez możliwości rychłego powrotu. Petro jednak miał dyplomatycznie odlecieć do swojego kraju jeszcze zanim to nastąpiło.